W sobotni poranek na trasie Olympia delle Tofane znów świeciło słońce, bezchmurne niebo nad Dolomitami kazało natychmiast zapomnieć o pochmurnym początku mistrzostw. Do startu w zjeździe zgłosiło się 31 pań, niewiele, ale stroma trasa budzi solidny respekt i nawet tak odważna alpejka, jak Sabrina Simader reprezentująca Kenię, która uczestniczyła w supergigancie, zrezygnowała z rywalizacji.
Dla Włochów kobiecy zjazd miał być świętem, zdecydowaną liderką PŚ w tej konkurencji jest Sofia Goggia, mistrzyni olimpijska z Pjongczangu. Skoro jednak pechowa kontuzja w Ga-Pa wykluczyła lokalną bohaterkę i murowaną kandydatkę do złota, o medale walczyły inne.
Jedną z nich była Amerykanka Breezy Johnson, druga w klasyfikacji zjazdowej PŚ – wierzyli w nią wszyscy przyzwyczajeni do dawnych przewag amerykańskich mistrzyń długich nart: Picabo Street i Lindsay Vonn. Johnson, choć pojechała bojowo, popełniła jednak błąd, strata wydawała się duża, za duża by spełniać marzenia.
Pierwszy, niemal bezbłędny przejazd, na miarę medalu MŚ, zaliczyła Corinne Suter. Jechała z wczesnym nr 7, za nią czekało jeszcze wiele znakomitych rywalek, więc trudno było oceniać, czy oglądaliśmy już mistrzynię, czy nie. Zaraz po Suter nieźle pojechała także jej koleżanka z kadry – Michelle Gisin, dwa szwajcarskie nazwiska na szczycie tabeli wyników to jest widok, do którego trzeba w Cortinie przywyknąć.
Szwajcarkom mogła zagrozić Ester Ledecka, ale Czeszka, rewelacyjna także na desce snowboardowej (jak pokazały ostatnie igrzyska) tylko przedzieliła Suter i Gisin. Trzeba było jeszcze czekać na starty Austriaczek, które wygrywały przejazdy treningowe oraz na jazdę Szwajcarki Lary Gut-Behrami, mistrzyni supergiganta, ale przed nimi na trasie pojawiła się Niemka Kira Weidle, kiedyś brązowa medalistka MŚ juniorek, ale do soboty bez wybitnych osiągnięć w PŚ (dotychczas: dwa trzecie miejsca), na igrzyskach i w dorosłych mistrzostwach świata. Pojechała znakomicie, czas – tylko 0,2 s gorszy od Suter.