Pan i Maryna Gąsienica-Daniel musieliście się długo do siebie dopasowywać, czy to było natychmiastowe porozumienie?
Współpracujemy ze sobą od 2013 roku w różnej formie. Teraz jestem jej głównym trenerem, ale samo wymienianie mnie i zawodniczki to trochę za mało. Mamy jeszcze w grupie serwismena i asystenta. Jeśli mówimy o docieraniu się, to w ramach tej czteroosobowej grupy. Nie każdemu zawodnikowi odpowiada każdy trener i na odwrót. Na szczęście znaleźliśmy wspólny język i wygląda to dobrze.
To jest raczej dialog, czy pan mówi, a zawodniczka wykonuje?
Mamy partnerskie relacje. Każdy może wypowiedzieć swoje zdanie i do niego przekonywać. Nasza praca to jest droga kompromisów. Nie mam zapędów, żeby być trenerem despotą, który wydaje komendy i forsuje swoje pomysły, bo tak chce. Rozmawiamy i wspólnie podejmujemy decyzje. Po części bierze się to z tego, że różnica wieku między nami nie jest duża, ale też może dlatego, że przed Maryną nie miałem wielkiego doświadczenia z innymi zawodniczkami. Na bieżąco się wszystkiego uczymy.
Trener bez wielkiego doświadczenia, który ma prowadzić młodą, utalentowaną narciarkę. Były wątpliwości na początku?