Włosi latem 1954 roku z zapartym tchem śledzili poczynania swoich alpinistów, którzy jako pierwsi zdobyli K2.
Kraj stawał na nogi po niechlubnej wojnie, potrzebne były sukcesy i tak narodził się projekt narodowej ekspedycji w Himalaje. Najbardziej odpowiednią osobą do jej zorganizowania był jeden z największych włoskich badaczy i geologów, prof. Ardito Desio.
Człowiek z pruskim drylem, który przypominał innych szefów europejskich wypraw z przeszłością wojskową. Takich jak despotyczny Francuz Maurice Herzog (jako pierwszy zdobył w roku 1950 ośmiotysięczny szczyt – Annapurnę), który zażądał od swoich współtowarzyszy formalnej obietnicy ślepego posłuszeństwa.
Prof. Desio też nie żartował. Aby utrzymać w ryzach młodych, ambitnych indywidualistów, w komunikacie nr 13 napisał: „Każdy, kto nie uszanuje moich poleceń, zostanie ukarany najokropniejszymi torturami współczesności: prasą”.
Atmosfera panująca w obozie od początku nie należała do najlepszych, gdyż wszyscy wiedzieli, że w ataku szczytowym weźmie udział protegowany lidera wyprawy, Achille Compagnoni.