Nadzieje były duże. Prezes Zbigniew Waśkiewicz powie później, że zbyt duże, bo jego zdaniem dziewczyny zjadła presja. – Siedzą teraz w kontenerze i wszystkie ryczą. Wyszedłem, bo myślałem, że za chwilę też się rozpłaczę – mówił „Rz” profesor Waśkiewicz, rektor katowickiej AWF.
Miał prawo liczyć, że będą to igrzyska udane dla jego dyscypliny. O medale miał tu walczyć Tomasz Sikora, a po znakomitym występie Polek w biegu na 15 km pojawiła się też szansa bardzo dobrego wyniku w sztafecie.
Niestety złudzenia prysły już na pierwszej zmianie. Krystyna Pałka miała być tą, która wytrzyma presję i nie popełni zbyt wielu błędów na strzelnicy. Jeszcze dwa dni wcześniej mówiła zadowolona, że trafiła z formą strzelecką na te igrzyska. Wszyscy obawiali się tylko o Magdalenę Gwizdoń, która ruszała do walki następna. To, co wydarzyło się na dwóch pierwszych zmianach, przeszło jednak najgorsze oczekiwania. Obie trafiały kulą w płot. Pałka i Gwizdoń spudłowały w sumie dziesięć razy, z tego ta druga aż osiem.
W sztafecie biatlonistki najpierw strzelają w pozycji leżącej, później stojąc. Na strącenie pięciu czarnych krążków mają jeszcze dodatkowe trzy naboje. Jeśli i te nie wystarczą, należy biec karne rundy. A czas biegnie. Doładowanie jednego naboju dziesięć sekund, runda trzydzieści. Jeśli ręka drży i strzały są niecelne, może być i minuta strat. Tak było w przypadku Gwizdoń, kiedyś wielkiej nadziei polskiego biatlonu.
– Nie oglądałam tego, co się dzieje na trasie, byłam na rozgrzewkowej rundzie – mówi Weronika Nowakowska, która na trzeciej zmianie spudłowała tylko raz. Gdy pytam, co czuła, gdy dotarło do niej, że sztafeta jest już przegrana, mówi spokojnie: Nic, tylko pustkę. Wiesz, że to już koniec marzeń o dobrym występie, musisz tylko biec do mety z całych sił, tak jak potrafisz najszybciej. I ja tak biegłam. Samotnie, bo większość rywalek była z przodu.