W dwa lata zebrała ich aż pięć. Przed rokiem dwie, a teraz wszystkie, które były do zdobycia, wielką i dwie małe. Wczoraj dogoniła ostatnią, tę najmniej oczekiwaną. Justyna Kowalczyk z Kryształową Kulą za sprinty – to jeszcze niedawno było trudne do wyobrażenia.
Ona była mistrzynią długich dystansów, nie lubiła przypadkowości krótkich biegów, gdzie moment nieuwagi może oznaczać koniec szans. Do tego sezonu nie wygrała żadnego sprintu w Pucharze Świata. W obecnym już dwa, w Kuusamo i Canmore. I doścignęła srebro igrzysk. Dla niego zmieniła plany przygotowań, by lepiej sobie radzić w sprinterskiej młócce.
– Czujemy ulgę, coś się skończyło, plan wykonany. Justysia jest zadowolona z tego czwartego miejsca. Mówi, że dziewczyny były po prostu szybsze. Od kiedy w eliminacjach odpadła Aino Kaisa Saarinen, nam było trzeba tylko kilkunastu punktów, żeby zapewnić sobie ten ostatni puchar. Żeby Bjoergen na pewno Justyny nie dogoniła. Wszystko co ponad to było dodatkową radością – mówił „Rz” po wczorajszym sprincie w Oslo trener Aleksander Wierietielny.
[srodtytul]Najsłabsza karta[/srodtytul]
Kowalczyk zrezygnowała z sobotniego biegu na 30 km, żeby zachować siły na sprint. Na trasach przyszłorocznych mistrzostw świata wygrała eliminacje i ćwierćfinał, w półfinale przegrała tylko z Marit Bjoergen po finiszu, który wymagał przejrzenia zapisu fotokomórki. W finale lepsze były Bjoergen, Kikkan Randall i Natalia Korostieliewa. Bjoergen wygrała czwarte zawody z rzędu. Wszystkie po niesamowitym finiszu, takim, jakby bieg dopiero się zaczynał. Nieważne jaki bieg.