Adama nie będzie z wiadomych względów, walczy z pustyniami Ameryki Południowej. Nie było go też przy tym, gdy starą skocznię w Wiśle-Malince żegnano przed przebudową mistrzostwami Polski, bo akurat był chory. Z nową skocznią się rozminął, bo miała stanąć w dwa lata, stanęła w pięć, a wydeptywanie ścieżek w Międzynarodowej Federacji Narciarskiej, by Wiśle zapewnić Puchar Świata, też trochę trwało.
Małysz zdążył skoczyć w wiślańskiej Letniej Grand Prix, do PŚ nie dotrwał. Ale jeśli ktoś chce dowodów, że po jego sukcesach zostało więcej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać, to dzisiaj jest najlepsza okazja.
Pierwszy raz konkurs PŚ trafia do innego polskiego miasta niż Zakopane. Na skocznię, która w czasach, gdy Adam wyskakiwał do wielkich sukcesów, była pomnikiem zaniedbań, nietkniętym od 30 lat, a dziś jest jedną z najnowocześniejszych na świecie.
Kiedyś, jak na skoczni w niedalekim Łabajowie, był tu szlaban na wybiegu, a drogę zamykano na czas zawodów. Dziś jest ładny przeciwstok z trybunami, dlatego nazywają tę skocznię małym Innsbruckiem.