Dla Sikory to trzeci w karierze pucharowy triumf, bo mistrzostwo świata w Anterselvie w 1995 r. (na 20 km) też było zaliczane do PŚ. Po nim wygrał jeszcze w 2006 bieg na 15 km ze startu wspólnego w Kontiolahti, ale sobotnie zwycięstwo było pod wieloma względami wyjątkowe.
Wicemistrz olimpijski z Turynu od igrzysk nie stanął na podium ani razu. Poprzedni sezon był jednym z najgorszych w jego karierze, a obecny zaczął się pechowo. Sikora już trzy razy wycofywał się ze startów: najpierw z powodu bólu pleców, potem przeziębienia. W Oberhofie wrócił po półtoramiesięcznej przerwie, treningi wznowił dopiero 27 grudnia na zgrupowaniu w Anterselvie.
Ktoś, kto nazwał biatlonowy bieg na 10 km sprintem, miał osobliwe poczucie humoru. Trzy pętle: trzy kilometry, cztery i znów trzy, przedzielone są strzelaniem na stojąco i leżąco. Bieg w Oberhofie rozgrywano przy sztucznym świetle, w dodatku w zimowej scenerii, która byłaby może dobra na kulig, ale nie na biegi z karabinem i strzelanie. Najpierw padał deszcz ze śniegiem, potem gęsty śnieg. Wiał mocny wiatr, nad trasą wisiała mgła.
W takich warunkach tylko trzech z ponad 100 startujących nie pomyliło się na strzelnicy ani razu.
– Wiedzieliśmy, że przy takiej pogodzie strzelanie zdecyduje o kolejności, dlatego Tomek miał się na nim skupić – mówił „Rz” trener polskich biatlonistów Roman Bondaruk. – Jest jednym z najlepszych strzelców w stawce i lepiej, żeby poczekał na strzelnicy o kilka sekund dłużej, niż miałby się spieszyć i potem biegać rundy karne.