Krajobraz polskiego narciarstwa wygląda dziś tak, że gdy Adam Małysz i Justyna Kowalczyk startują w słabo obsadzonych zawodach, to Małysz zajmuje miejsca ósme i dwunaste, a Kowalczyk pierwsze i drugie, jak w ten weekend w Whistler Olympic Park.
Większość narciarek z czołówki Pucharu Świata ominęła próbę przedolimpijską, wolały spokojne przygotowania do mistrzostw świata. Kowalczyk wybrała inaczej: z aklimatyzacją nie ma problemów, Kanadę lubi, podróże też, a najbardziej lubi startować. Zwłaszcza w takich sezonach jak obecny, gdy wszystko układa się znakomicie.
Polka jest czwarta w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, stawała na podium co trzeciego biegu PŚ, a w najlepszej formie – zgodnie z zapowiedziami – ma być dopiero na mistrzostwach świata w Libercu. I nauczona niemiłymi wspomnieniami z poprzednich MŚ w Sapporo teraz uważa przede wszystkim, by się nie przeziębić.
W Kanadzie była odwilż, wiele narciarek na metę sobotniego biegu łączonego wjechało z kombinezonami rozpiętymi przy szyi, czego w europejskich zawodach już dawno nie widzieliśmy – np. Tour de Ski zawodnicy kończyli z soplami na brodzie. Mimo wysokiej temperatury nowe trasy w parku Whistler wydawały się dobrze przygotowane. Będą tutaj igrzyska z pięknymi widokami; kibiców, sądząc po przedolimpijskiej próbie, też nie zabraknie.
Kowalczyk z Kanady przywiezie 180 punktów Pucharu Świata (do trzeciej w PŚ Petry Majdić traci już tylko 39 punktów) i dużo miłych wspomnień. W sprincie przegrała z Aleną Prochazkovą minimalnie, sobotni bieg łączony 7,5 km stylem klasycznym i 7,5 dowolnym rozegrała w swoim świecie.