[b]"Rz": Trofea wręczał pani w Falun Karol XVI Gustaw. Można powiedzieć, że król spotkał królową...[/b]
[b]Justyna Kowalczyk:[/b] Bez przesady. Nie powiem, jest miło jak mnie nazywają królową nart, ale wiem, że 40-kilometrowy podbieg na zgrupowaniu w Sierra Nevada szybko sprowadzi mnie na ziemię. Tam nie będzie królów, ani królowych. Będzie tylko ciężka praca. Aż do zimy. A uścisk króla już znam, bo chyba trzy lata temu byłam w Sztokholmie w finale, tuż za podium. I pan król tam był.
[b]Końcówka tego sezonu chyba nie mogła się ułożyć piękniej? Pierwszy raz w karierze założyła pani koszulkę liderki po ostatnich zawodach. [/b]
Clever girl, co? Trzeba być sprytnym. Po co ją nosić tylko po to, żeby nosić, skoro można ją złapać w bardziej odpowiednim momencie. Cały sezon był cudowny, tego nie dało się nawet wymarzyć. Od początku stycznia jestem najlepsza, tylko Petra za mną nadążała. Zdeklasowałam Finki, mam Kryształową Kulę również na dystansach. Dziękuję wszystkim, dzięki którym mogę myśleć tylko o tym, żeby szybko biec na nartkach.
[b]Najpierw zdobyła pani medal olimpijski, potem były pucharowe zwycięstwa, teraz są też tytuły z mistrzostw świata i na deser Kryształowe Kule. I wszystko w trzy lata.[/b]