Justyna Kowalczyk ma już za sobą pierwsze starty i... pierwsze zwycięstwo. W miniony weekend, w zawodach FIS w szwedzkiej Bruksvallarnie, wygrała sprint stylem klasycznym, a następnego dnia („To po prostu nie był dzień Justyny” – tłumaczył później Rafał Węgrzyn, asystent trenera Aleksandra Wierietielnego) była piąta w wyścigu klasycznym na 10 kilometrów.
Po tych rozgrzewkowych przebieżkach pora na premierowe ściganie pucharowe: w tę sobotę w norweskim Beitostoelen najlepsza biegaczka poprzedniego sezonu sprawdzi formę na dystansie 10 kilometrów stylem dowolnym. Forma powinna być wysoka, jeśli wierzyć słowom samej zawodniczki („Mam nadzieję, że będzie dobrze, bo pracowałam katorżniczo”) i jej powściągliwego zazwyczaj w pochwałach trenera („Do sezonu Justyna jest przygotowana fantastycznie”).
Najważniejsze oczywiście, żeby z najwyższą formą trafić na luty – na czas startów w Vancouver. Na razie szaleństwo na trasach nie jest wskazane, bo i tak wszystko, co najbardziej się w tym sezonie liczy, odbywać się będzie za trzy miesiące. Justyna Kowalczyk więc ma się rozpędzać stopniowo. Taki jest plan dla dwukrotnej mistrzyni świata 2009 i zdobywczyni Pucharu Świata 2008/2009 – największej polskiej nadziei na Vancouver.
Nie jest już taką nadzieją Adam Małysz, ale – skoro podjął decyzję o występie w swoich czwartych igrzyskach – to chyba nie tylko po to, żeby je zaliczyć. Małysz wierzy, że będą to dla niego igrzyska szczęśliwe, a to pewnie znaczy, że wierzy w medal. Ma już dwa olimpijskie, zdobyte w 2002 roku w Salt Lake City, ale ciągle nie ma złotego. Poprzedni olimpijski występ, w 2006 roku w Turynie, „Orzeł z Wisły” zakończył poza podium. Marzy więc – jak każdy sportowiec – o sukcesie w Vancouver i odegraniu się za Turyn.
Po rocznej przerwie wrócił do pracy z fińskim trenerem Hannu Lepistoe – razem, poza kadrą, realizowali plan przygotowań do sezonu, prawdopodobnie ostatniego w karierze 32-letniego Adama Małysza: czterokrotnego mistrza świata, czterokrotnego zdobywcy Pucharu Świata, w którym debiutował piętnaście lat temu i w którym błysnął w imponującym stylu w pamiętnym cyklu 2000/2001. Od tamtej pory nie wyobrażamy sobie zimy i Pucharu Świata bez Małysza. Nadchodzi kolejna.