Reklama
Rozwiń

Serce narciarza wie swoje

Zawody w Norwegii mają rozmach i smak igrzysk. Jutro pierwszy bieg Justyny Kowalczyk

Publikacja: 22.02.2011 20:08

Polscy skoczkowie przylecieli wczoraj do Oslo, a dzisiaj mają pierwszy trening na tej właśnie (norma

Polscy skoczkowie przylecieli wczoraj do Oslo, a dzisiaj mają pierwszy trening na tej właśnie (normalnej) skoczni o punkcie konstrukcyjnym 106 m. Konkurs o medale w sobotę

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak now Piotr Nowak

Jeszcze stolica Norwegii nazywała się Christiania, jeszcze nie było nowożytnych igrzysk, jeszcze tworzył Henryk Ibsen, a tutaj już skakano na nartach. Na wzgórzach na północ od centrum Oslo, tam gdzie doktor Holm zakładał sanatorium dla gruźlików i gdzie tylko supernowoczesne skocznie przypominają dziś, że czas jednak nie zatrzymał się w XIX wieku.

Rozbieg mniejszej, tej, na której skoczkowie rozpoczną w sobotę walkę o medale, zaczyna się 100 metrów od starego drewnianego kościółka. A wielka, z kołnierzem osłon, które mają zatrzymać wiatr, jest jak pomnik skoków patrzący z góry na miasto. Między nimi są pętle tras narciarskich, ta najdłuższa, do biegów na 30 i 50 km, wydłużona tak, by w drodze po medale biegacze i biegaczki minęli wszystkie historyczne miejsca.

Na Holmenkollen przyjeżdża się właśnie dla historii, dla publiczności, która się zna na narciarstwie jak żadna inna, dla skoczni, na której skakał król Olav V, i dla jego następcy Haralda V, który podczas mistrzostw będzie na trybunach każdego dnia. Odlana z brązu statuetka jego ojca na nartach, z pudlem u boku, stoi na koronie stadionu, na którym będą finiszować biegacze. Król z brązu biegnie, jak biegł od lat, ale skocznie i stadiony zmieniono z okazji mistrzostw nie do poznania, i nie licząc się z kosztami.

Oslo dla swoich królów ma pałac tak skromny, że wygląda jak ratusz byle miasta, ale dla królowej Holmenkollen właśnie wydaje bal za kilkaset milionów euro. Dla tego balu Adam Małysz i Simon Ammann przedłużyli karierę, a wielu młodszych skoczków podporządkowało im cały sezon. Myśleli zapewne jak Gregor Schlierenzauer: "Turniejów Czterech Skoczni to ja będę miał jeszcze wiele, a mistrzostwa na Holmenkollen pewnie jedne w życiu".

Może w deklaracjach organizatorów, że dwie są tylko na świecie sportowe areny bardziej rozpoznawalne – Wembley i Wimbledon – jest sporo zadufania, ale w skokach na pewno ważniejszej nie ma.

Biegaczki i biegacze raczej Oslo swoją mekką nie nazwą, trener Aleksander Wierietielny mówi, że to po prostu ważne miejsce, choć znalazłby ważniejsze. Ale szaleństwu, które teraz panuje w Norwegii nikt się nie oprze.

Narciarstwo wróciło do domu. Do miasta igrzysk 1952 r., w którym mistrzostwa są już piąty raz, gdzie nikogo nie dziwią ludzie wysiadający z tramwaju albo z metra z parą biegówek pod pachą. Norweskie dzienniki już od kilku dni mają specjalne kilkustronicowe dodatki poświęcone mistrzostwom, ale tutaj i na co dzień rozprawia się o tym, jak pobiegł i co znowu powiedział Petter Northug, o tym jak wiele może jeszcze zdobyć Marit Bjoergen i czy Therese Johaug się odchudza czy nie.

Po latach w tabelach medali złoto z Predazzo, gdzie skoki odbywały się w ciszy i przy garstce widzów, będzie tyle samo warte co to z Oslo, gdzie będą tłumy. Ale serce wie swoje.

Dziś o 18 specjalny orszak ruszy spod pałacu króla na plac Uniwersytecki, zaczynając ceremonię otwarcia. Na placu będą podczas mistrzostw dekoracje medalistów, scena jest większa niż stojący niedaleko budynek Noblowskiego Centrum Pokoju. Pierwsze uroczystości już jutro po sprintach stylem dowolnym.

Dla Justyny Kowalczyk sprint tym stylem to tylko przygotowanie do kolejnych startów. Nigdy nie stała w tej konkurencji na podium, gdy obsada była mocna (w Rybińsku, gdy dwa razy zajmowała trzecie miejsce, brakowało wielu sprinterek), nie będzie miała jutro wielkich oczekiwań.

Ale wie, jakie są oczekiwania wobec niej, presja mistrzostw już ją dogoniła, wczoraj na pytania odpowiadała półsłówkami, niechętnie. Choć trasami w Oslo jest zachwycona, podobają się jej na pewno bardziej niż norweskim biegaczom, którzy ciągle mają jakieś zastrzeżenia.

Dla Polaków to mogą być wyjątkowe mistrzostwa. Pierwsze, podczas których wśród faworytów będą i Małysz, i Kowalczyk, bo dotychczas się rozmijali. Gdy Adam w 2005 w Oberstdorfie schodził ze skoczni, patrząc w śnieg, o Justynie właśnie robiło się głośno. Gdy dwa lata później jego po zwycięstwie w Sapporo Simon Ammann i Thomas Morgenstern nieśli na ramionach, ona płakała pod ścianą w hotelu, bo przegrała z chorobą. A w Libercu, gdy zdobyła dwa złote i brązowy medal, Adam znów walczył z niemocą.

Teraz ma być inaczej, a jest jeszcze Kamil Stoch i pierwszy raz w polskiej reprezentacji na MŚ znalazło się aż troje zawodników, którzy w sezonie mistrzostw świata wygrywali pucharowe zawody.

Przed Justyną i Kamilem jeszcze wiele takich imprez, dla Małysza te mistrzostwa będą wyjątkowe z wielu powodów. W Oslo nie tylko wygrał pierwszy konkurs w karierze, ale zwyciężał potem częściej niż w jakimkolwiek innym miejscu. I być może tutaj, po finałowym konkursie, pierwszy raz powie otwarcie: tej wiosny kończę karierę, do zobaczenia w rajdach.

Oby okazało się, że po kilkunastu latach na skoczniach i czterech złotych medalach mistrzostw świata to, co najlepsze, było jeszcze przed nim.W Oslo.

—Paweł Wilkowicz z Oslo

Inne sporty
Gwiazdy szachów znów w Warszawie. Zagrają Jan-Krzysztof Duda i Alireza Firouzja
kajakarstwo
Klaudia Zwolińska szykuje się do nowego sezonu. Cel to mistrzostwa świata
Kolarstwo
Strade Bianche. Tadej Pogacar upada, ale wygrywa
Kolarstwo
Trwa proces lekarza, który wspierał kolarzy. Nie zawsze były to legalne sposoby
Materiał Promocyjny
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Inne sporty
Czy peleton zwolni? Kolarze czują się coraz bardziej zagrożeni
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń