Najwięcej jest ich w Camp Steinalderkeren, bo tu przez środek obozu poprowadzono trasę biegów na 10 i 15 km, a niedaleko jest pętla kończących mistrzostwa wyścigów na 30 i 50 km. Nawet niektórzy biegacze podczas treningów zatrzymują się w tym miejscu i wyciągają aparaty: na zboczu namiot przy namiocie, przy każdym zatknięta norweska flaga, albo i kilka. Za niskimi zagrodami, zbudowanymi jak igloo, ze śnieżnych bloków, stoją paleniska z kotłami, stoliki, głośniki.
Każdy chce rozbić swój namiot jak najbliżej tras, tu też jest rywalizacja. Pierwsi kibice z domami na plecach, czajnikami, skórami renifera i workami drewna na opał byli tutaj już w poniedziałek rano, gdy tylko organizatorzy dali znak, że ciężkie maszyny zrobiły swoje i można wchodzić.
Tam, gdzie za średnią skocznią Midtstubakken zaczyna się na Holmenkollen gęsty las, miejsce można sobie wybrać właściwie dowolnie. Byle nie bliżej niż 15 metrów od trasy, bo musi zostać przejście dla innych. Poza tym norwescy biegacze skarżyli się, że jak ogniska są za blisko, to im zatyka dech. A kibic w lesie bez ogniska nie wytrzyma. Już prędzej bez ciepłej wody do mycia. – Będziemy podgrzewać, ale przez te kilkanaście dni z myciem nie zamierzam przesadzać – mówi Sven z Kristiansand z południa Norwegii. Przyjechał z żoną i córką, rozstawił tu całą posiadłość. Nie tylko namiot do mieszkania, ale też kilka razy większy do zabawy: w środku jest palenisko, wokół bloczki z siana, na których można usiąść przy piwie i upiec kiełbaski.