Wieczorami w kościach strzyka, bolą stawy i kręgosłup, ale o tym się zapomina, gdy trzeba stanąć na starcie. - Dla mnie to i tak cud, że się po mistrzostwach w Oslo nie pochorowałam, bo zawsze po wielkich imprezach tak było, gdy tylko organizm poczuł, że mu dałam trochę luzu – mówi Justyna Kowalczyk.
Być może ma już dość podróży, pakowania, rozpakowywania, ale walki i wysiłku – nie. Pokazała to w piątek w prologu na 2,5 km, w którym najpierw jest mordercze wzniesienie – tak się też po szwedzku nazywa, Moerdarbacken – a potem zjazd, po ostatnich zmianach jeden z najtrudniejszych w PŚ. A jakby tego było mało, tuż przed startem wszystko zasypał śnieg i w niektórych miejscach trzeba było skakać po zaspach.
– Miałam świetne narty i byłam mocna na ostatnim kilometrze – mówi Justyna. Szybciej od niej biegła tylko Marit Bjoergen, która w niedzielę zapewne wygra cały wyścig, dopisze sobie 46. pucharowe zwycięstwo, zrówna się na liście wszech czasów z Bjoernem Daehliem.
Bjoergen po dwóch etapach, sprincie w Sztokholmie i prologu w Falun, ma 33,8 sekundy przewagi nad Kowalczyk, która w piątek awansowała w wyścigu z siódmego na drugie miejsce. niedaleko za Justyną jest Petra Majdić, ale to nie ona będzie na dwóch ostatnich etapach najtrudniejszą rywalką, tylko piąta teraz Charlotte Kalla (ma 30 sekund straty do Polki) i 14. w klasyfikacji, a trzecia w prologu Therese Johaug (ponad 50 sekund straty do Kowalczyk).
W sobotę o 13.15 (TVP 2, Eurosport) jest bieg łączony 5 km stylem klasycznym i 5 dowolnym, z bonusowymi sekundami na trasie i na mecie. W niedzielę wielki finał: na 10 km stylem dowolnym ruszą o 13.15 według kolejności w wyścigu po trzecim etapie, i w takich odstępach, jakie wyznacza klasyfikacja.