Korespondencja z Zakopanego
Na pożegnanie mistrza z Wisły (od soboty także honorowego obywatela Zakopanego) przyjechały tysiące ludzi, których nie zniechęcił powrót zimy. Z biletem na trybuny lub bez niego kibice chcieli zobaczyć ostatni skok Adama Małysza.
Scenariusz imprezy, wywrócony do góry nogami przez opady gęstego śniegu, tworzył się sam. Tylko początek był w miarę przewidywalny. Pani Izabela Małyszowa i jej córka Karolina przeczytały ze sceny rymowany list do mistrza od zakopiańskiej kobiety symbolu, siostry Heleny Warszawskiej, 16 skoczków, którzy przyjęli zaproszenia na benefis, losowało odległości, które mieli uzyskać w dwóch kolejkach konkursu skoków do celu, a zespół Wilki śpiewał: "Lecę, bo chcę!".
Na scenie pojawili się dyrektor Pucharu Świata Walter Hofer, Andreas Goldberger i Sven Hannawald, pokazali nawet nagrody dla najlepszych w konkursie – metalowe tarcze z podobizną Małysza w środku, ale ze skakaniem w sobotni wieczór było trudno.
Organizatorzy ambitnie ruszyli z miotłami na rozbieg, długi czas oczekiwania na efekty ich wysiłków wypełniła zabawa w znanym zakopiańskim stylu: dużo muzyki, dużo trąb, dyrygowanie przez wodzirejów meksykańską falą, podskoki, flagi w górę, śpiewy pań i panów.