Są Wikingowie i jest lód, a więc walka na pewno będzie ostra. Tu nie będzie kompromisów ani kalkulacji, ale hokejowa wojna od początku do końca. Ale choć oba narody uważane są za pozbawione wyobraźni i finezji, gdy muszą grać na trawie czy w hali, to kiedy wyjeżdżają na taflę zamieniają się w artystów.
Przekonali się o tym w półfinałach Rosjanie. Toczyli z Finami przez pierwszą tercję i kawałek drugiej wyrównany bój. Aleksander Owieczkin, który dotarł na Słowację pięć po dwunastej, gdy jego Washington Capitals odpadli z play off, straszył na lodzie i na ławce pokaźną wyrwą w uzębieniu po lewej górnej jedynce.
Wysiłek jego i kolegów zniszczył Mikael Granlund. Nastolatek z Finlandii zdobył gola, o którym będzie się mówić przez wiele lat. Stojąc za bramką podniósł krążek na łopatkę kija, objechał prawy słupek i wrzucił krążek nad ramieniem zdezorientowanego Konstantina Barulina. Takiego gola strzelił w przeszłości słynny Sidney Crosby, być może więc widzieliśmy narodziny kolejnej gwiazdy.
Rosjanom gorycz porażki osłodzi trochę decyzja IIHF o przyznaniu im organizacji mistrzostw świata w 2016 roku oraz rewanż w ćwierćfinale na Kanadzie za porażkę na igrzyskach w Vancouver. Teraz o trzecie miejsce zagrają z Czechami, którzy ulegli Szwedom 2:5.
Przez większą część trzeciej tercji przewagę mieli Czesi, prowadzeni przez wiecznie młodego Jaromira Jagra (trzy gole w ćwierćfinale z USA), ale bramki strzelali rywale. Najpierw w świetnej sytuacji spudłował Tomas Rolinek, a za chwilę piękny kontratak golem zakończył Jimmie Ericsson. Kilka chwil później czwartą bramkę zdobył Marcus Kruger. Czesi zdołali strzelić jeszcze drugiego gola, w ostatniej minucie wycofali nawet bramkarza, ale dostali kolejny cios i już nie mieli czasu się podnieść.