Gdzie dwie się biją, tam trzecia powinna korzystać, ale od dwóch lat trzeciej nie udaje się znaleźć. Justyna i Marit biorą wszystko, są najwytrzymalsze, najwszechstronniejsze, również najmocniejsze psychicznie – ostatnio, bo wcześniej z Norweżką różnie bywało.
Najdłużej próbowała im dotrzymać kroku Petra Majdić, ale zatrzymał ją wypadek na igrzyskach w Vancouver. Osłabła Aino-Kaisa Saarinen, choć wydawała się rywalką na lata. W ostatnim sezonie trzecia w PŚ była Arianna Follis, ale wygrać potrafiła tylko jedne zawody – w Duesseldorfie, czyli tam, gdzie nie biegły ani Kowalczyk, ani Bjoergen.
Jedyną oprócz nich, która zwyciężała w ostatnim PŚ więcej niż raz (nie liczymy zwycięstw w etapach wyścigów), była Kikkan Randall, ale ona jest mocna tylko w sprintach. Natomiast Charlotte Kalla i Therese Johaug, czyli dwie najlepsze biegaczki młodego pokolenia, właśnie w sprintach nie liczą się w ogóle. A biegów sprinterskich jest teraz w kalendarzu tyle, że bez zbierania w nich punktów o Kryształowej Kuli nie ma co myśleć.
Norwegowie mają oczywiście inne zdanie i nowy sezon zapowiadają tak, jakby wszystko miały między sobą rozstrzygnąć Bjoergen i Johaug, ale to myślenie życzeniowe. Therese jest największą reklamową gwiazdą biegów, ma za sobą fantastyczne zwycięstwo na 30 km w mistrzostwach świata, jest królową podbiegu kończącego Tour de Ski, jest też bardziej wszechstronna niż Kalla, która wygrywać umie tylko stylem dowolnym.
Po zakończeniu kariery przez Majdić, Follis i Mariannę Longę to zapewne Johaug ma największe szanse na miejsce na podium za plecami Kowalczyk i Bjoergen. Ale by je wyprzedzić, musiałaby dokonywać cudów w długich biegach. W sprintach traci tyle, że Justyna w ostatnim sezonie wyprzedziła ją w klasyfikacji łącznej aż o 900 punktów.