To była ostatnia próba przed ruszającym za dziesięć dni Tour de Ski i są z Rogli wiadomości dobre i złe. Justyna Kowalczyk wreszcie jest zwycięska, ale jest też chora.
W sobotę wygrała w Pucharze Świata pierwszy raz od dziesięciu miesięcy, a w niedzielę miała najgorszy wynik w sezonie, 24. miejsce w sprincie. Odpadła w ćwierćfinale, ale to nie jest tak poważny powód do zmartwień jak przeziębienie. Miejsca poza czołową dwudziestką w wyścigach stylem dowolnym zdarzały się Polce również podczas zwycięskich Tour de Ski. Ona ma podczas tego wyścigu zyskiwać na dłuższych dystansach i jak najmniej tracić na krótkich.
– I tak nie mierzyłam w Rogli wyżej niż w półfinał – tłumaczyła Justyna w rozmowie z TVP. Trasa sprintu bardzo się zmieniła w porównaniu z tą, na której Kowalczyk wywalczyła dwa lata temu drugie miejsce. Wtedy obowiązywał styl klasyczny, teraz dowolny, a nowa trasa jest krótka i płaska, raczej dla panczenistek niż narciarek. – Miejsce pokazuje moje możliwości na takich trasach – mówiła.
Za to na 10 km stylem klasycznym miało być dobrze, i było. Justyna zwyciężyła jak na paradzie, na ostatniej pętli zniknęła goniącym ją Norweżkom z radarów. Biegła spokojnie, pewna tego, że moc znów jest z nią, miała też najlepiej posmarowane narty.
Odrobiła do nieobecnej w Rogli Marit Bjoergen aż 112 punktów (była na trasie lotna premia punktowa) z 304 straty w PŚ. Wyprzedziła Therese Johaug o ponad 20 sekund i mówiła, że spodziewała się ze strony Norweżki trudniejszego wyzwania. A potem poszła na trening, bo zwycięstwo jest ważne, ale Tour de Ski ważniejsze.