W Predazzo zachował się nietypowo jak na siebie, powiedział otwarcie: za rok, gdy będą tu mistrzostwa świata, pierwsze i siódme miejsce, jak w ten weekend, mi nie wystarczy.
On ma ambitne cele, słyszałem kiedyś przed letnimi zawodami w Niemczech, jak mówił na konferencji prasowej: "Chcę być najlepszy na świecie. Nie wiem, jak długo mi to zajmie, gwarancji żadnych dać nie mogę, ale to jest mój cel".
Zwykle jednak woli się chować za deklaracjami o dobrych skokach, o tym, że konkursy mają go cieszyć, itd. To dobrze, że mówi odważniej?
Dla mnie jest najważniejsze, co Kamil pokazuje na skoczni. On wie, że jest w stanie wygrać z każdym.
Gregor Schlierenzauer mówi, że ten sezon traktuje jako eksperyment, bo właśnie się tworzą skoki przyszłości: kto się nie przestawi na nowy styl, ten nie będzie miał szans na wygrywanie. Co ma na myśli?
To się nie zaczęło teraz, tylko rok temu, choć wtedy jeszcze może nie było tak zauważalne. Zmianę wymusiły przepisy o skróceniu nart i rzeczywiście, kto nie zmienił techniki, ten ma problemy. Chodzi o inny kąt odbicia, bo narty już nie mają tak dużej powierzchni nośnej. Krótko mówiąc, nie da się już na nich tak polatać. Trzeba znów skakać. Niektórzy zawodnicy musieli w kilka lat skrócić deski o kilkanaście centymetrów. To jest ogromna zmiana. Najbardziej ucierpieli starsi, im trudniej się przestawić. Okazało się, że te nowe sposoby mimo skrócenia nart działają tak dobrze, że jury zaczęło skracać też rozbieg, żeby nie kończyło się przeskakiwaniem skoczni.