Już trzecią zimę one dwie wyrywają sobie każdy tytuł i każdy punkt. Napięcie nie słabnie. Nawet w finale sezonu najchętniej mijały się bez spojrzenia, każda szła w swoją stronę. Dopiero za metą w niedzielę i podczas dekoracji gratulowały sobie zdawkowo. Obie wiedzą, że tym razem w Falun tak naprawdę nic się nie kończyło. To był tylko rozbieg przed poważniejszymi wyzwaniami, bo za rok będą mistrzostwa w Val di Fiemme, za dwa igrzyska w Soczi i każda z nich widzi siebie ze złotem na szyi.
Obie odjeżdżały z Falun i uśmiechnięte, i z niedosytem. Justyna, bo czwarta Kryształowa Kula z rzędu oznaczałaby rekord właściwie nie do pobicia, a tym razem Puchar Świata wzięła Bjoergen. Ale Marit z kolei bardziej od pucharu chciała zwycięstwa w Tour de Ski. Powiedzieli to w Falun otwarcie i ona, i jej trener Egil Kristiansen. To, że nie było tu właściwie norweskich dziennikarzy ani kibiców, też coś znaczy. Kristiansen przyznał, że był taki moment w sezonie, po TdS, kiedy się bał, że wszystko się posypie.
Nie posypało się. Ale inaczej niż w poprzednim sezonie Marit musiała się zwycięstwami dzielić z Polką. Szwedzki finał to sezon w miniaturze: Bjoergen była niezniszczalna na początku i na końcu, a środek należał do Justyny. To było jej szóste tej zimy zwycięstwo na 10 km stylem klasycznym. Po Rogli, Otepaeae, Jakuszycach i dwóch etapach Tour de Ski. – Trochę was zatkało, co? – pytała po sobotnim wyścigu, po którym z 50 sekund przewagi Bjoergen zostało tylko 6,4. Potrzebowała takiej wygranej po ostatnich upadkach, nawet jeśli tego nie mówiła. Nie chodziło o punkty, tylko o pewność siebie. O to, by za metą usłyszeć od dziennikarki norweskiej telewizji: – Czy ty się nigdy nie poddasz? Żeby mówić polskim kibicom: – Cieszę się, że wygrałam, bo nie przyjechaliście tu za mną na darmo.
W niedzielę chciała pobiec dla przyjemności. Nie udało się. Bieg nazwała masakrą. Bjoergen uciekła jej bardzo szybko, potem wyprzedziły ją jeszcze Heidi Weng, Charlotte Kalla i Therese Johaug. – Piszczele zdrętwiały od razu, ledwo się trzymałam na zjazdach. Sobotni wieczór był bardzo ciężki i za to zapłaciłam. Teraz mam zamiar balować za cały sezon. Piękny był, dał mi nadzieję. Znowu potrafię wygrywać – śmiała się za metą.
Poprzednia zima, choć z Kulami, była smutniejsza. Justyna ani razu nie wygrała zawodów PŚ, jeśli startowała w nich też Bjoergen (a tej zimy takich zwycięstw było pięć, nie licząc etapowych), w mistrzostwach świata nie miała ani jednego złota. W Pucharze Świata było mało emocji, a tej zimy zrobił się z niego dreszczowiec i trwał aż do serii upadków Justyny. Już piąty raz z rzędu Polka jest na podium całego PŚ. Lepsze od niej były tylko Jelena Wialbe (dziewięć razy) i Bente Skari (sześć).
Pogoń za nimi zacznie się w listopadzie, zapewne w Kuusamo. Ale ani Justyna, ani Marit nie chcą jeszcze o tym myśleć. Dziś wieczorem Kowalczyk promem wraca do Polski, w środę rano ma mieć w Warszawie operację kolana. – Mam nadzieję, że pójdzie równie dobrze jak sezon – mówiła w Falun. – No, może z lepszym finałem niż to piąte miejsce.