Wiosła rzecz wzniosła

W Eton możemy zrozumieć, czym były kiedyś Anglia i sport. A nawet – czym jeszcze bywają

Publikacja: 30.07.2012 02:48

Adam Korol, Marek Kolbowicz, Michał Jeliński i Konrad Wasielewski – mistrzowie z Pekinu i Henley

Adam Korol, Marek Kolbowicz, Michał Jeliński i Konrad Wasielewski – mistrzowie z Pekinu i Henley

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Korespondencja z Eton Dorney

Wioślarze mówią o tym torze: kawał dziury w polu. Na łąkach przy brzegu pasą się owce, wieje, a jak jest ulewa, to w błocie można zgubić buty. Ale za to jakie to jest pole: przy dobrej pogodzie widać z toru zamek w Windsorze, 20 km w górę Tamizy jest Henley, gdzie słynne regaty rozgrywa się od ponad 170 lat, z przerwami tylko na wojny światowe, a kilka kilometrów na południe – tor wyścigów konnych w Ascot.

Witajcie na jednej z najbogatszych ziem Europy. Na tysiącach hektarów tego, co najbardziej angielskie, staroświeckie i pompatyczne. W miejscu, w którym wiosłowanie było od stuleci tak oczywiste jak w Holandii panczeny, a w Norwegii biegówki. A ta dziura w polu, nazywana jeziorem Dorney, to własność Eton College, najsłynniejszej na świecie szkoły z internatem. Szkoły następców tronu, pisarzy, dowódców i 19 brytyjskich premierów. Obecny, David Cameron, to też Old Etonian.

Płyną misjonarze

To tutaj, w dolinie Tamizy, wymyślono w XIX wieku, że od wioślarstwa, którym się zarabia na chleb, i wioślarstwa organizowanego po to, by hazardziści mieli na co postawić pieniądze, trzeba oddzielić wioślarstwo wzniosłe: dla wysoko urodzonych, dla moralnego kształcenia. I z tego wiktoriańskiego misjonarstwa wzięła się potem absurdalnie rygorystyczna reguła sportowego amatorstwa. Anglicy lubią powtarzać, że to na boiskach Eton, a nie w gabinetach wojennych, zgotowano Napoleonowi klęskę pod Waterloo. Baron Pierre de Coubertin przyjeżdżał tu się uczyć, jak ma wyglądać sport i amatorstwo. Swój Międzynarodowy Komitet Olimpijski wzorował na elitarnym klubie stewardów organizujących regaty w Henley.

Stąd, z toru w Eton Dorney, wypłynęły setki wioślarzy, którzy potem ścigali się dla Wielkiej Brytanii w igrzyskach, dla Oxfordu i Cambridge w Boat Race, słynnym londyńskim wyścigu ósemek. W igrzyskach w latach 1908 i 1948 zawody wioślarskie były w Henley, ale tam jest za wąsko na współczesne wymogi.

– My się tu czujemy jak w domu. Wiosła to dla Anglików świętość. Tak jak w Polsce każdy może powiedzieć, że kopnął piłkę, tak tutaj każdy kiedyś kawałek przewiosłował – mówi „Rz" Marek Kolbowicz, mistrz olimpijski z Pekinu z czwórki podwójnej Adam Korol – Michał Jeliński – Kolbowicz – Konrad Wasielewski, która w dobrym stylu awansowała w sobotę do półfinału (odpadli już wicemistrzowie olimpijscy z czwórki wagi lekkiej, z Pawłem Rańdą jako szlakowym, a polska ósemka popłynie dziś o 10.50 w repasażu), mimo że niedługo przed startem Polakom pękła linka steru i musieli ją w panice wymieniać.

Czwórka podwójna w Eton Dorney zdobyła w 2006 jedno ze swoich czterech mistrzostw świata i już cztery razy wygrywała w Henley. – Po zwycięstwie dostajesz puchar na godzinę i możesz z nim wtedy robić, co chcesz. Ale potem trzeba go oddać. No i oczywiście nie ma mowy, żeby go odebrać w stroju startowym. Musi być wieczorowy, bo jest specjalna gala na brzegu. A na koniec regat uroczysta kolacja, na której strumieniami leje się poncz – mówi Adam Korol.

Wspominają z Markiem Kolbowiczem, jak w 2009 r. poprosił ich o zabranie na regaty nieżyjący już szef PKOl Piotr Nurowski. Chciał to raz zobaczyć z bliska. I oni płynęli w finale, a Nurowski w motorówce z lordem Sebastianem Coe'em, organizatorem londyńskich igrzysk. – Regaty trwają tydzień i całe miasto nimi żyje. Jest jeden wielki piknik. A mieszka się nie w hotelach, bo ich tutaj jest za mało, tylko u rodzin, członków klubu – mówi Michał Jeliński. – Dają ci klucz od domu, mówią: dół lodówki jest wasz, tu są wasze sypialnie, tutaj nasza. I są to zwykle takie domy, że daj Boże – wspomina Kolbowicz.

Lista chętnych na członkostwo w klubie, płacenie składek i stałe miejsce w loży zwanej Steward's Enclosure jest tak długa, że czeka się latami. Można wejść do loży jednorazowo, ale trzeba mieć gruby portfel. Wstęp kosztuje co najmniej 300 funtów za dzień. W cenie jest kilka posiłków oraz kilkanaście nakazów i zakazów. Mile widziane są u panów kapelusze, a u wszystkich krzykliwe kolory.

Wykluczone krótkie spódniczki czy spodnie u pań, telefony komórkowe. Tatuaż byłby towarzyskim skandalem. Regaty są w czerwcu, czyli w środku sezonu na lansowanie się, wypadającego między Wielkanocą a sierpniowymi polowaniami. Ascot, Wimbledon, Henley, wystawa kwiatów w Chelsea – kiedyś były dla wysoko urodzonych okazjami, by się poznawać i dobrze żenić. Dziś to demonstracja statusu i przywiązania do tradycji. I choć wielu Anglików prycha z rozdrażnieniem na to, co nazywają „Thames Valley Elitism", to jednak tradycja trzyma się mocno. A miłość do wiosłowania razem z nią.

Sir Steve z pomnika

Na niektórych olimpijskich arenach świecą puste miejsca, nawet na pływalni nie było kompletu, gdy Michael Phelps przegrywał w sobotę medal, a tutaj – od początku tłumy. Trzydzieści tysięcy widzów na trybunach, dwadzieścia tysięcy na pikniku wzdłuż brzegu. Wzdłuż jednego brzegu, bo drugi zajmują owce.

Żaden sport w Wielkiej Brytanii nie dostał na przygotowania tyle co wioślarstwo, aż 27 mln funtów

Pod budynkiem Eton College Rowing Club przechadza się sir Steve Redgrave. Złoty medalista pięciu kolejnych igrzysk, najwybitniejszy brytyjski olimpijczyk. Ten, który w piątkową noc na przystani odebrał od Davida Beckhama znicz i wbiegł z nim na Stadion Olimpijski. Teraz komentuje wioślarstwo dla telewizji. Ludzie go pozdrawiają, ale bez nachalności. On tu się przechadza i jako gość, i gospodarz. Niedaleko stąd ma swoje rodzinne Marlow, gdzie mu postawiono pomnik.

Trochę dalej na zachód jest Caversham z jeziorem wioślarskim imienia Redgrave'a i Matthew Pinsenta, jego wieloletniego towarzysza polowań na olimpijskie złoto. Na tym sztucznym jeziorze trenuje brytyjska kadra. Żaden sport nie dostał na przygotowania do igrzysk tyle pieniędzy, co wioślarstwo, aż 27 mln funtów. Bo wioślarze nigdy nie zawodzili. To oni wywalczyli jedyne złoto w Atlancie, gdy brytyjski sport sięgał dna. Zdobyli je oczywiście Pinsent i Redgrave. Pinsent to potomek baronów, książąt i królów, w tym samego Wilhelma Zdobywcy. Sir Steve Redgrave to syn marynarza.

Baronowie i dwórki

Takie mezalianse, kiedyś rzadkie, to już dziś w angielskim wioślarstwie codzienność. W ósemce płynie Mohamed Sbihi, syn marokańskiego fryzjera, pierwszy muzułmanin w łodzi reprezentującej Wielką Brytanię, ale też Constantine Louloudis, który przeszedł przez Eton, Oxford i jest synem najważniejszej dwórki księżniczki Anny. Phelan Hill, sternik ósemki, to wysoki urzędnik ministerstwa skarbu, właśnie na urlopie. A dzisiaj ok. 11.20 w dwójkach podwójnych, konkurencji, w której mają walczyć o medal Julia Michalska i Magdalena Fularczyk, popłyną brytyjską łódką trzy fakultety i dwa doktoraty: Kathy Grainger kończy go na prawie, a Anna Watkins na Wydziale Matematyki Stosowanej.

Michalska, razem z Fularczyk mistrzyni świata z 2009, ma swój plan. Niedługo po igrzyskach przenosi się na stałe do Londynu, bierze ślub z polskim wioślarzem, który był w zwycięskiej osadzie Oksfordu w Boat Race 2009. Marzy jej się start w Henley i miejsce w Royal Ascot, bo konie to była jej pierwsza miłość i kiedyś startowała w zawodach jeździeckich. Ale wioślarstwo wygrało. A przenieść się do Londynu z medalem z Eton – bezcenne.

Inne sporty
Jan-Krzysztof Duda dla „Rzeczpospolitej”: Nie boimy się sztucznej inteligencji
Inne sporty
Rusza walka o mistrzostwo świata na żużlu. Warszawa poddaje się ostatnia
szachy
Weselin Topałow, były mistrz świata w szachach, dla „Rzeczpospolitej”: Dobrze jest łączyć show i wygrywanie
Inne sporty
Puchar Świata. Najlepsi na świecie wystąpią w Beskidach
Inne sporty
Gwiazdy szachów grają w Polsce. Rock and roll w Warszawie