Ostrze bli­sko szyi

Od 2000 roku wioślarze wracają z igrzysk ze złotem. Dziś ostatnie szanse: pożegnanie mistrzów z czwórki podwójnej i wyścig kobiecych dwójek

Publikacja: 03.08.2012 01:43

Złota czwórka z Pekinu cztery lata później: od prawej Adam Korol, Michał Jeliński, Marek Kolbowicz i

Złota czwórka z Pekinu cztery lata później: od prawej Adam Korol, Michał Jeliński, Marek Kolbowicz i Konrad Wasielewski

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Korespondencja z Eton Dorney

Najtrudniejsze pytanie przed Londynem brzmiało: „Lubicie się jeszcze?". Wiele ich czterech łączy – poza tym, że razem zdobyli wszystko, co w wioślarstwie było do zdobycia. Najstarszych, Adama Korola z Markiem Kolbowiczem – przepłynięte lata, wspólne pokoje na zgrupowaniach, praca na uczelniach, gdzie w podobnym czasie zaczęli doktoraty. Adama z Michałem Jelińskim – podobne poczucie humoru. Marka z Konradem Wasielewskim – rodzinny Szczecin i to, że jeden jako doktorant Uniwersytetu Szczecińskiego był nauczycielem drugiego. Ale czasami trudno to wszystko połączyć w całość.

Nie ukrywają, że bywa między nimi różnie. Nie sposób przez tyle lat wiosłować ciągle tym samym tempem i w tym samym kierunku. Zwłaszcza gdy najmłodszego od najstarszego dzieli 13 lat (Konrad ma 28 lat, Marek 41), gdy trzeba pogodzić różne temperamenty i różne plany. Adam już wie, że to jego ostatnie wielkie regaty. Pewnie również ostatnie dla Marka, choć jeszcze tego głośno nie powiedział. Michał i Konrad będą płynąć dalej, od jesieni ma być w kadrze wioślarskiej nowe rozdanie.

Dzisiejszy finał, o 11.10 na torze w Eton, to pożegnanie tej czwórki. Dominatorów z Pekinu, jednej z najlepszych osad ostatnich lat, jednej z ledwie kilku w historii wioślarstwa, której się udał wielki szlem: trzy z rzędu mistrzostwa świata, a potem mistrzostwo olimpijskie. Po nim byli jeszcze mistrzami świata w 2009 w Poznaniu, a z obrony tytułu w 2010 zrezygnowali, bo mistrzostwa były w Nowej Zelandii późną jesienią, co im rozbijało plan przygotowań do igrzysk. Wygrali w tamtym sezonie mistrzostwa Europy. I tak się skończyły lata tłuste.

Ostatnie sezony były trudne. Miejsca poza podium, problemy Adama Korola z kręgosłupem, które go wykluczyły z MŚ w Bledzie przed rokiem. – Poziom w naszej konkurencji wystrzelił w kosmos. Zdarzały się Puchary Świata, na których pięć osad jechało poniżej nieoficjalnego rekordu świata. A nas chyba dopadł syndrom mistrzów. Na Pucharach Świata nie potrafimy zdobyć medalu. Raz wprawdzie na podium stanęliśmy, rok temu, ale psim swędem, bo mało osad przyjechało. W tym sezonie nie udało się ani razu – mówi „Rz" Marek Kolbowicz. Ale wiary w medal nie stracili. Awansowali do finału w Eton bez problemów. Z drugiego miejsca w przedbiegach, za Chorwacją, a przed mistrzami świata z Australii. Potem z trzeciego miejsca w półfinale, za świetnymi Niemcami i za Estonią, która wszystkie siły swojego wioślarstwa rzuciła do tej czwórki. – Z półfinału akurat zadowoleni nie jesteśmy. Mocno wiało i nie chcieliśmy szarżować, ale trochę za słabo zaczęliśmy. Zostało dużo rezerwy. Najważniejsze, że awans był pewny – mówi Adam Korol. Odpadli np. Rosjanie, nieoficjalni rekordziści świata.

Nasza czwórka zawsze się mobilizowała na najważniejsze zawody. Tak samo jak Robert Sycz i Tomasz Kucharski, dwójka podwójna wagi lekkiej, która zaczęła w Sydney serię złotych medali dla polskiego wioślarstwa. – Między igrzyskami w Sydney i Atenach oni ani razu nie wygrali z najgroźniejszymi rywalami, Włochami. Od pewnego czasu już w PŚ w ogóle nie startowali, bo kontuzja, bo wagi nie zbili, bo zupa była za słona. W Atenach musieli się przebijać do finału przez repasaż. A w nim złapali taką jazdę, taką lekkość, że było jasne: oni to złoto obronią. Poczuli ostrze noża na szyi i wszystko się odmieniło. Liczymy, że będzie podobnie – mówi Kolbowicz.

Sami wiedzą, jak to ostrze działa, bo to przeżyli w Pekinie. Przyjechali jako faworyci, ale w fatalnych nastrojach. – Treningi aklimatyzacyjne w Jangling były tak nieudane, że nie widzieliśmy szans nie tylko na medal, ale nawet na finał. Nam wtedy dokładała na treningach czwórka wagi lekkiej. To wbrew przyrodzie, ale nam dokładała – opowiada Kolbowicz. Przyszły regaty i poczuli, że łódź frunie.

Sycza i Kucharskiego wspominają nieprzypadkowo. Również Julia Michalska i Magdalena Fularczyk z dwójki podwójnej, która finał ma dziś 20 minut po czwórce, a szanse na medal równie duże (to mistrzynie świata z 2009 i brązowe medalistki z 2010) mówią, że od sukcesów Sycza i Kucharskiego zaczął się w polskim wioślarstwie kult pracy i wyników.

– My się wzajemnie nakręcamy od czasu, gdy oni pokazali, że można w Polsce zostać wioślarskim mistrzem i zdobyć wszystko – mówi „Rz" Julia Michalska. – Byłam kiedyś w grupie z Robertem i Tomkiem. Uczyliśmy się wszystkiego od nich. Jak podchodzić do treningu, jak wychodzić z kontuzji, patrzyliśmy na ich odporność albo brak odporności na to, jak byli czasami traktowani przez związek. I jak byli zdeterminowani, by wiosłować razem – mówi Michalska.

Ją i Fularczyk też pech przeczołgał w ostatnich dwóch sezonach: były kontuzje, wypadki, operacje. – Z mistrzyń świata spadłyśmy do zera, ale teraz karta się odwraca. Już muszę bardzo wytężać umysł, żeby sobie przypomnieć, co to były za kontuzje. Został mi tylko strach przed terapeutą – mówi Michalska. Dla niej dzisiejszy finał też będzie w jakimś sensie pożegnaniem, bo robi sobie teraz dwa lata przerwy od wioślarstwa. Niewykluczone, że Magda też, obie wychodzą wkrótce za mąż. Faworytkami są Brytyjki Katry Grainger i Anna Watkins, niepokonane od dwóch lat. Bardzo mocne są Australijki Kim Crow and Brooke Patley. – To one mają wszystko do stracenia – mówi Magda. A Julia dodaje: – Ja tu przyjechałam walczyć o złoto.

Korespondencja z Eton Dorney

Najtrudniejsze pytanie przed Londynem brzmiało: „Lubicie się jeszcze?". Wiele ich czterech łączy – poza tym, że razem zdobyli wszystko, co w wioślarstwie było do zdobycia. Najstarszych, Adama Korola z Markiem Kolbowiczem – przepłynięte lata, wspólne pokoje na zgrupowaniach, praca na uczelniach, gdzie w podobnym czasie zaczęli doktoraty. Adama z Michałem Jelińskim – podobne poczucie humoru. Marka z Konradem Wasielewskim – rodzinny Szczecin i to, że jeden jako doktorant Uniwersytetu Szczecińskiego był nauczycielem drugiego. Ale czasami trudno to wszystko połączyć w całość.

Pozostało 90% artykułu
Inne sporty
Święto polskiej gimnastyki. Rekordowy trening w Gdańsku
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką
Inne sporty
Rosjanin w natarciu. Aliszer Usmanow wraca do władzy
Inne sporty
Max Verstappen rozbił bank
KAJAKARSTWO
Marta Walczykiewicz nie kończy kariery, ale chce także rządzić
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Inne sporty
Otylia Jędrzejczak ponownie prezesem Polskiego Związku Pływackiego
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska