Kto jeszcze pamięta załamywanie rąk na początku sezonu, wezwania do dymisji Łukasza Kruczka, pytania: co dalej z Kamilem Stochem? W klasyfikacji turnieju w czołowej dwudziestce jest dwóch Polaków (Stoch siódmy, Dawid Kubacki 20.), a już dziś może do nich doskoczyć Maciej Kot, jeśli będzie latał tak jak w kwalifikacjach i jak w noworocznym konkursie w Ga-Pa (był w nim piąty).
Z kwalifikacji awansowało wczoraj sześciu Polaków, czyli cała drużyna Łukasza Kruczka. Kot i Stoch zajęli razem drugie miejsce, mając identyczną i odległość (125 m), i sumę not za styl (bardzo dobrych not). Tuż za nimi był Krzysztof Miętus. A przed nimi, i to nieznacznie, tylko wicelider turnieju Schlierenzauer. Lider Jacobsen wczoraj był razem z dwoma Polakami na drugim miejscu.
Naszym skoczkom miejsca na podium uciekały dotychczas przede wszystkim dlatego, że Kamilowi Stochowi jeszcze zbyt rzadko udają się dwa dobre skoki. W Ga-Pa miał nawet szansę na zwycięstwo, ale w finale wypadł z czołowej trójki. Trudno o tym nie pamiętać właśnie w Innsbrucku, gdzie Kamil rok temu prowadził po pierwszej serii, a potem przegrał z nerwami i wiatrem. Jeśli dziś nie zawiedzie, to przed finałowym konkursem w Bischofshofen może zachować szansę na podium w całym turnieju. Do trzeciego Toma Hilde traci 21,6 pkt. A poza Schlierenzauerem i Jacobsenem nie widać skoczka, którego nie dałoby się pokonać.
Schlierenzauer skacze dziś u siebie, Bergisel to jego klubowa skocznia. Ale gdy sześć lat temu walczył o turniejowe zwycięstwo z Jacobsenem, właśnie w Innsbrucku zaprzepaścił szanse. A Jacobsen na Bergisel odniósł jedyne wówczas zwycięstwo w turnieju. Innsbruck jest najbardziej rozpoznawalny ze wszystkich turniejowych miejsc, z podjazdem w górę po lądowaniu, z kotłem trybun, zaprojektowanych przez Zahę Hadid i wieżą wyglądającą jak wielki młotek. Ale to też miejsce w turnieju najbardziej kapryśne i wystawione na wiatr.