Rz: W sobotę i niedzielę w Davos ostatnie próby przed mistrzostwami świata w Val di Fiemme. Jest Marit Bjoergen, dla Justyny to pierwszy start po porażkach w Soczi. Już dawno na Puchar Świata nie czekaliśmy w takim napięciu.
Aleksander Wierietielny: Ja na razie śpię spokojnie. Ale rzeczywiście, dziwny jest ten sezon. Takich długich przerw w startach dawno nie mieliśmy. Trudno się utrzymać w rytmie. Po Tour de Ski właściwie skończyło się prawdziwe bieganie. Była pustka, sprint w Libercu, pustka, 10 kilometrów w La Clusaz, znów pustka i długie treningi przed Soczi. Potem nieudany start w Rosji, i znowu dni bez startów na zgrupowaniu w Livigno. Sami nie wiemy, na co nas stać, dawno z nikim nie rywalizowaliśmy. Wyjdzie w praniu.
A przeczucia ma pan dobre? Pierwszy bieg mistrzostw, sprint stylem klasycznym, już w czwartek.
Przeczucia? Mieszane. Niby już wiele tygodni rywalizacji za nami, Tour wygrany, Kryształowa Kula bardzo blisko, a jeszcze niczego nie wiemy na pewno. Justyna, nie licząc inauguracji w Gaellivare, mierzyła się z Marit Bjoergen na poważnie tylko w Kuusamo i w La Clusaz i do tego we Francji miała problemy z nartami. Dlatego czuję się tak, jakby sezon zaczynał się od nowa.
Wie pan już, dlaczego próba olimpijska tak bardzo się Justynie nie udała? Porażka w kwalifikacjach sprintu, zejście z trasy biegu łączonego. Wracać z Pucharu Świata bez punktów, to jej się od dziesięciu lat nie zdarzyło.