Czwarty już Puchar Świata zapewni Justynie konkurencja, która jej w tym sezonie napsuła najwięcej krwi.

To o sprinty kłócili się z trenerem Aleksandrem Wierietielnym najczęściej, od Kuusamo przez Canmore do Val di Fiemme. To sprint stylem klasycznym zepsuł Polce mistrzostwa świata, do których, jak dziś widać, była świetnie przygotowana ciałem, ale duch uleciał na podbiegu sprinterskiego finału. I choć Kowalczyk pokonała Marit Bjoergen w ostatni weekend przed MŚ – w Davos – i w pierwszy po MŚ – w Lahti – to same mistrzostwa były pod złą gwiazdą. Od dwóch lat Justyna w każdym pucharowym sprincie stylem klasycznym – nie liczymy etapów wyścigów – staje na podium. A w Val di Fiemme się nie udało.

Jutro na ulicach Drammen (eliminacje o 14.15, wyścigi od 16.15) Kowalczyk będzie miała swoją paradę, i to może już od pierwszego biegu. Niewykluczone, że Therese Johaug, oszczędzając siły na niedzielne 30 km w Oslo, w ogóle nie zgłosi się do eliminacji. Rzadko do nich staje, a jeszcze rzadziej udaje jej się awansować.

Johaug traci do Justyny aż 581 pkt, a do zdobycia zostało 610, więc może się skupić na obronie drugiego miejsca, bo Kikkan Randall jest tuż za plecami: dać Kikkan wyszaleć się w sprincie, a odrobić stratę na 30 km i w szwedzkim finale PŚ.

Nie jest jeszcze przesądzone, co po zapewnieniu sobie Kuli zrobi Justyna. Trener Wierietielny mówi, że wystartuje we wszystkich biegach do końca sezonu, ale ona zostawia znak zapytania przy niedzielnych 30 km. Bieg będzie stylem łyżwowym, więc pokusa mniejsza. Ale to jednak Holmenkollen, trasa jak pomnik. A i z trzydziestką, jak ze sprintem, Justyna nie jest tej zimy rozliczona.