Korespondencja ?z Bischofshofen
Na skoczni im. Paula Ausserleitnera strumieniami lało się grzane wino i fajerwerki biły pod niebo, bo na podium turniejowym stanęli dwaj Austriacy i Szwajcar, w kolejności dla miejscowych najlepszej: Thomas Diethart, Thomas Morgenstern, Simon Ammann.
Obietnica atrakcji po ostatni skok została złożona w Innsbrucku i atrakcje rzeczywiście były. W pierwszej serii Morgenstern ustalił granicę wielkich skoków na 137. metrze. Ammann poleciał pół metra dalej, lecz jego lądowanie omal nie skończyło się katastrofą. Narty mu się rozjechały, mięśnie bardzo zabolały, gdy Szwajcar wracał do tego, co miało być telemarkiem. Diethart przeskoczył obu, wylądował wzorowo, powiększył przewagę, a w drugiej serii skoczywszy jeszcze piękniej, doprowadził do eksplozji austriackiej radości.
Stoch się uczył
Między wielką trójkę wepchnął się Peter Prevc, to też należało zauważyć, ale nie on budził Austriaków do krzyku. Druga seria zmieniła tyle, że Morgenstern wyskoczył przed Ammanna, bojowy Prevc zajął drugie miejsce w konkursie i został tym czwartym w całych zawodach.
Polacy zakończyli turniej mniej więcej tak, jak zaczęli. Kamil Stoch po pierwszej serii był szósty, po drugiej ósmy, w klasyfikacji końcowej siódmy, wyprzedził Gregora Schlierenzauera. To wystarczyło, by obronić żółtą koszulkę lidera Pucharu Świata, ale było za mało, by błyszczeć. Jan Ziobro, Maciej Kot i Piotr Żyła skakali prawie w jedno miejsce i zakończyli konkurs na początku trzeciej dziesiątki. Klemens Murańka i Dawid Kubacki nie awansowali do finałowej serii.