Polską atrakcją czwartku było oficjalne powitanie ekipy w wiosce olimpijskiej. Uroczystość, wbrew nazwie, dość skromna, wesoła i krótka. Rzecz odbywała się w Mountain Olympic Village, czyli rzeczywiście, hen w górach, kawał drogi za Krasną Polaną. Dojechać tam oznaczało przejazdy trzema autobusami i dwoma kolejkami linowymi (w jedną stronę), lecz chyba było warto.
Uroczystość szła taśmowo, jeden zestaw, czyli pięć reprezentacji, witano w niespełna pół godziny. Polska szła obok Armenii, Australii, Paragwaju i Malty, jasne, że nie była tu kopciuszkiem. Młodzież rosyjska ze stosownymi chorągiewkami w dłoniach witała nadchodzące drużyny w sposób hałaśliwy, ale w pełni zorganizowany.
Nocna wyprawa ?na Ruskie Gorki
Kto się zdecydował patrzeć dalej, zobaczył czwórkę rosyjskich krasawic w kusych strojach, które z bębenkami w rękach odtańczyły taniec wstępny, po nich bardziej współczesny utwór muzyczno-taneczny zaprezentowała grupa hiphopowa. Następnie przeleciały w minutę krótkie przemowy. Gospodarzem był Aleksander Nemow, czterokrotny mistrz olimpijski w gimnastyce, niestety główna wioskowa pani burmistrz Jelena Isinbajewa nie dojechała.
Polskę prowadził szef misji Apoloniusz Tajner, blisko czoła była pani poseł Jagna Marczułajtis (wkrótce będzie w Soczi prezentacja olimpijskiej oferty Krakowa), działacze wyglądali godnie, lecz sportowców było niewielu, bo obowiązki treningowe wzywały.
Może to i dobrze, że nikt ich nie zmuszał do takich formalności, w końcu kilkuminutowy marsz obok olimpijczyków maltańskich formy nie poprawi. W tym czasie skoczkowie robili swoje – rozruch, trening symulacyjny, zwykłe sprawy przed pierwszym treningiem na skoczni normalnej.