Aby igrzyska w Soczi uznać za sukces, Rosjanom wystarczy złoty medal w hokeju na lodzie. Jeżeli wygra „Sborna", wyniki pozostałych sportowców przestaną mieć znaczenie.
„Po trzech tercjach jest remis. W dogrywce złotą bramkę zdobywa Aleksander Owieczkin. Rosjanie mistrzami olimpijskimi!" – 23 lutego taki scenariusz wpędziłby w ekstazę cały kraj. Coś o tym wiedzą Kanadyjczycy, którzy właśnie w ten sposób rozstrzygnęli finał poprzednich igrzysk. W Vancouver nazywanego „nagłą śmiercią" gola strzelił Amerykanom w dogrywce Sidney Crosby.
To było trafienie na miarę narodowego szaleństwa. Ale jeżeli ktokolwiek jest w stanie dorównać euforii Kanadyjczyków sprzed czterech lat, to są to właśnie Rosjanie, którzy także w pogoni za krążkiem widzą sens życia. Gospodarze igrzysk o tytule mistrzów olimpijskich marzą od rozpadu Związku Radzieckiego. Z pięciu ostatnich imprez przywieźli tylko jeden srebrny i jeden brązowy medal, w Vancouver zajęli dopiero szóste miejsce.
– Presja jest ogromna i każdego dnia rośnie. Wszyscy oczekują od nas tylko jednej rzeczy. Z każdej strony słyszymy o zwycięstwie. Nie mamy żadnego marginesu na popełnienie błędu – narzeka kapitan reprezentacji Rosji Paweł Daciuk.
Niektórych presja uwiera, innych motywuje. W tej drugiej grupie jest Aleksander Owieczkin, niekwestionowany lider drużyny narodowej. – W tej całej zabawie chodzi wyłącznie o złoto. Mamy jeden cel i zrobimy wszystko, aby go osiągnąć. Nie mogę się już doczekać wyjścia na lodowisko – mówi.