Korespondencja ?z Soczi
Cztery lata temu Austria cierpiała, bo w Vancouver alpejczycy nie zdobyli żadnego medalu. W niedzielę wszystko wróciło do normy. Mayer został mistrzem na niezwykłej trasie w ośrodku „Roza Chutor", dołączył do szóstki austriackich bohaterów igrzysk: Toniego Sailera, Egona Zimmermanna, Franza Klammera, Leonharda Stocka, Patricka Ortlieba i Fritza Strobla.
Wydarzenia potoczyły się dość szybko, może nawet za szybko. Ledwie szef MKOl Thomas Bach zasiadł w loży VIP (to chyba dla niego start opóźniono o kilkanaście minut, bo przy dojeździe na szczyt zrobił się korek), a już niezły czas osiągnął Szwajcar Carlo Janka (nr 3). Był liderem krótko, zmienił go Travis Ganong (7), Amerykanina zaraz wypchnął ze ścianki dla prowadzących Kjetil Jansrud (8), a trzy przejazdy później zobaczyliśmy mistrza.
Publiczność oczywiście dalej czekała na Millera, który jechał jako piętnasty. Na górze trasy, tam, gdzie jest kilka trudnych skrętów, Amerykanin spisał się świetnie, pojechał szybciej od Mayera, zyskał 0,27 sekundy przewagi. Następny pomiar i było jeszcze lepiej: 0,31 s na zielonym polu. To było tam, gdzie w zakręty wchodzi się z prędkością 115 km/godz., a na prostej pędzi prawie 140.
W połowie trasy Bode Miller jednak odrobinę zwolnił. Nie przyznał się do wielkiego błędu, wszyscy dostrzegli jednak, że uderzył trochę za mocno o jedną z bramek kierunkowych i to był początek serii drobnych usterek. Gdy przyszło mierzyć się z końcowymi trudnościami trasy, pokonać „Skok do jeziora" (nie dosłownie, ale próg jest ustawiony tak, że jadący rzeczywiście widzą przed sobą na poły zamarznięte jeziorko) i potężną „Rosyjską trampolinę", już wiele odrobić się nie dało.