Rz: Droga do złota składała się z dwóch etapów. Pierwszy – własny wyścig. Za metą już był pan pewien medalu?
Zbigniew Bródka:
Wierzyłem, że wynik starczy na podium, ale po mnie jechały trzy pary i wiedziałem, że może zdarzyć się wszystko, to przecież są igrzyska olimpijskie. Moim podstawowym zadaniem było wygrać z Shanim Davisem, ale na co wystarczy to zwycięstwo, miał pokazać czas. Fakt, wynik okazał się rewelacyjny. Wiedziałem, że przede mną jechali równie mocni Holendrzy i Danny Morrison, który osiągnął świetny rezultat. Ale ja byłem lepszy, więc wierzyłem w medal, jakiś medal.
Taktyka przewidywała zatem pośrednią pomoc Amerykanina?
Widziałem po prostu, że mój rywal jest w stanie dowieźć mnie do podium.