To opowieść o biednym rosyjskim chłopcu, który stał się bohaterem dla swoich rodaków. Szczególnie w ciągu ostatnich lat, gdy o Rosji mówiło się przede wszystkim w kontekście nadużyć i korupcji w przygotowaniach do igrzysk czy afer z mniejszościami seksualnymi. Jego historia dla wielu jest piękniejsza niż niejedna rosyjska bajka.
Jewgienij Pluszczenko urodził się w 1982 roku, w ubogiej robotniczej rodzinie. Był chorowitym chłopcem. Ojciec pracował jako stolarz przy budowie linii kolejowej Bajkał–Amur i wraz z małżonką mieszkał w drewnianym wagonie niedaleko Chabarowska. Gdy chłopiec miał cztery lata, okazało się, że z jego zdrowiem jest coraz gorzej. Rodzice postanowili przenieść się do Wołgogradu. Wtedy Wiktor i Tatiana Pluszczenkowie nie przypuszczali, że ich syn właśnie wkracza na pierwsze szczeble drabiny prowadzącej ku bogactwu i popularności.
Spotkanie z Miszinem
Po przeprowadzce do nowego miasta ulubionym zajęciem Żeni była jazda na łyżwach. Za namową matki zaczął treningi w klubie. Gdy miał 11 lat, potrafił już wykonywać potrójne skoki. I wtedy też stanął przed najtrudniejszym zadaniem w swoim krótkim życiu. W Wołgogradzie zamknięto lodowisko. Aby kontynuować karierę, Jewgienij musiał przeprowadzić się do Sankt Petersburga. Sam, bez najbliższych (mama towarzyszyła mu tylko przez rok). Jednak zrobił ten niełatwy krok, który ciężko nazwać milowym, ponieważ to określenie nie oddaje jego wagi. W Petersburgu Pluszczenko poznał trenera Aleksieja Miszyna, z którym pracuje do dziś.
Podrażniona duma
Pod okiem legendarnego szkoleniowca Jewgienij czynił ogromne postępy. W 1997 wygrał mistrzostwa świata juniorów w Seulu. W wieku 16 lat, jako najmłodszy łyżwiarz w historii, uzyskał za swój występ najwyższą możliwą notę – 6.0. Rozwijał się, wygrywał kolejne zawody, Rosja kochała jego, a on kochał Rosję.
W końcu nadszedł rok 2000. Żenia miał 18 lat i został mistrzem Europy. Rok później wywalczył złoty medal mistrzostw świata. Rosjanie wiedzieli, że igrzyska w Salt Lake City (2002) mogą należeć do ich reprezentanta. I mieli rację. Chociaż pomylili nazwiska. Pluszczenko musiał uznać wyższość swojego kolegi Aleksieja Jagudina. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.