– Rosja wydała na igrzyska 51 miliardów dolarów, abyśmy przywieźli z nich złoty medal – mówił na początku lutego Aleksander Owieczkin. Minister sportu Witalij Mutko stwierdził, że rosyjscy sportowcy mogą zakończyć zawody bez żadnego medalu, byle ostatniego dnia złoto zawisło na szyjach hokeistów.
W Soczi rosyjska kadra dostała do dyspozycji luksusowy hotel. O takich wygodach, jakie mieli Owieczkin i jego koledzy, przedstawiciele innych krajów i dyscyplin nie śmieli nawet marzyć.
Nikt w Rosji nie dopuszczał myśli o porażce. Euforia była widoczna wszędzie – w telewizji, w gazetach i na forach internetowych. Gdzie miał spełnić się rosyjski sen o mistrzostwie olimpijskim, jeśli nie w Soczi?
Ale pojawili się Finowie z wiadrem lodowatej wody i już w ćwierćfinale zafundowali gospodarzom najbardziej nieprzyjemną pobudkę, jaką można sobie wyobrazić.
Najgorszego jednak wypadało się spodziewać, bo Rosjanie do ćwierćfinału szli przez mękę. Tylko w pierwszym meczu grupy A bez problemów pokonali Słowenię 5:2, potem gdy rosyjska drużyna musiała zmierzyć się z o wiele bardziej wymagającymi rywalami, już tak dobrze nie było. Ze Stanami Zjednoczonymi przegrała po karnych 2:3. Ostatnim przeciwnikiem byli Słowacy, z którymi Rosjanie też męczyli się niemiłosiernie. Ale udało się wygrać 1:0 po karnych. Rosja zajęła drugie miejsce w grupie A i musiała walczyć o ćwierćfinał w barażu. Norwegia, najsłabszy zespół fazy grupowej, nie była trudną przeszkodą (4:0).