Półfinały nie mogły ułożyć się piękniej, choć Rosjanie mają zapewne w tej sprawie inne zdanie. To będą dwie wojny. Skandynawska i północnoamerykańska. Jedną i drugą bez wahania można nazwać świętą.
Mecz USA z Kanadą będzie powtórką finału sprzed czterech lat z Vancouver. Wówczas kibice oglądali pokaz hokeja na najwyższym poziomie. Emocji nie brakowało, po trzech tercjach na tablicy wyników było 2:2. W dogrywce po niesamowitej akcji zwycięską bramkę zdobył gracz, który zdaniem wielu kanadyjskich kibiców przerósł nawet legendarnego Wayne'a Gretzky'ego – Sidney Crosby.
Także wcześniej, w igrzyskach w Salt Lake City (2002), kanadyjska drużyna prowadzona przez Gretzky'ego popsuła gospodarzom humory. Amerykańscy kibice wierzyli, że pierwszy raz od 1980 roku ich hokeiści zostaną mistrzami olimpijskimi. Tym bardziej że w półfinale po ostrej walce pokonali 3:2 odwiecznego rywala – Rosję. Nie udało się – w finale po jednostronnym pojedynku Kanadyjczycy zwyciężyli 5:2.
W Soczi w półfinale hokeiści z USA znów będą walczyć o każdy centymetr lodu, to nie ulega wątpliwości. Tak było w ćwierćfinale z Czechami (5:2). Ale Kanadyjczycy twierdzą, że są podwójnie zmotywowani. Po słabym meczu ćwierćfinałowym (Kanada męczyła się z o wiele słabszą Łotwą, ale w końcu wygrała 2:1), chcą udowodnić, że stać ich na powtórzenie sukcesów sprzed lat.
– Wiele osób już nas skreśliło. Jeśli tak, wiedzcie, że to jeszcze bardziej nas mobilizuje – powiedział zawodnik kanadyjskiej reprezentacji Drew Doughty.