Kłopoty KHL to przede wszystkim problemy oligarchów. Fabryki, kombinaty czy rafinerie nie przynoszą już takich zysków jak dawniej. Mniej pieniędzy w kieszeniach właścicieli zespołów to mniejsze budżety klubów.
Cięć wynagrodzeń nie będzie dało się uniknąć, więc Rosjanie zastanawiają się, jak w inny sposób zachęcić graczy do pozostania w KHL. Za to Amerykanie i Kanadyjczycy zacierają ręce. Ile NHL może zyskać na kryzysie konkurencyjnej ligi?
Po pierwsze właściciele drużyn zaoszczędzą na kontraktach. Do tej pory nawet zawodnicy, którzy nie byli pierwszoplanowymi postaciami swoich zespołów mogli stawiać wygórowane żądania, ponieważ istniała alternatywa. Jednak odkąd KHL przestała być dojną krową, to działacze mogą dyktować warunki. Lepsza pewna, choć mniejsza, pensja w dolarach, niż niebotyczna kwota w rublach, której większej części zapewne w ogóle się nie zobaczy.
Po drugie zyskać mogą młodsi gracze. Dawniej doświadczeni hokeiści, którzy nie mieścili się w składach drużyn z NHL lub zbliżali do końca kariery, zwykle występowali w American Hockey League (AHL). Drużyny grające w AHL to zwykle kluby satelickie (zwane farmerskimi) zespołów z NHL. To tam zawodnicy, którzy dopiero zaczynali swoją przygodę z wielkim hokejem, mogli uczyć się od starszych kolegów.
Jednak gdy pojawiła się KHL część tych hokeistów, którzy nie byli już pewni miejsca w NHL, wybierała Rosję. Jednym z nich jest były zawodnik Phoenix Coyotes Gilbert Brule. Kanadyjczyk w pewnym momencie przestał być czołową postacią klubu z Arizony i występował w farmerskiej drużynie Kojotów Portland Pirates. Wtedy pojawiła się kusząca oferta z Rosji. Brule podpisał kontrakt z Awtomobilistem Jekaterynburg. Ale przyznaje, że wybór nie był najlepszy, bo obecnie jego pensja (którą otrzymuje w rublach) w przeliczeniu na dolary kanadyjskie jest o 1/3 niższa. Gra w USA, nawet w niższej lidze, z pewnością przyniosłaby więcej stabilności.