Ameryce się spodobało, choć były to mistrzostwa europejskiej trójki: Tiny Maze, Anny Fenninger i Marcela Hirschera – jedynie oni (przed finałowym slalomem mężczyzn, który się odbył po zamknięciu tego wyd. „Rz") mogli się pochwalić, że mają po dwa złote medale i po jednym srebrnym.
Entuzjazm był duży, choć Lindsey Vonn przegrywała, w wielu wypadkach mistrzostwa zamieniły się po prostu w pojedynek Maze z Fenninger – wyszło na remis, choć Słowenka ambitnie próbowała coś jeszcze wykraść dla siebie w slalomach.
O Maze, dumie narciarstwa Słowenii, za rok, dwa trzeba będzie mówić w czasie przeszłym, bo mistrzyni zapowiada już zmierzch kariery, natomiast sukcesy Fenninger zapewne jeszcze parę lat będą na czołówkach austriackich gazet.
Mistrzyni pochodzi z Hallein w Alpach Berchtesgadeńskich, szykowała się do zawodu od dziecka. Ta droga w Austrii jest przetarta: dobry lokalny klub (SK Hallein), do tego narciarskie szkoły sportowe, podstawowa w Adnet, średnia w Bad Gastein (koło lodowca) i na koniec szkoła narciarsko-hotelarska w Bad Hofgastein, by umieć prowadzić pensjonat górski po karierze.
Ubiegłej zimy Fenninger zdobyła wielką Kryształową Kulę, liczy się w walce o kolejną, bo wyłączywszy slalomy, daje sobie znakomicie radę w pozostałych konkurencjach.