Pierwszy set dał nadzieję. Nie za wielką, bo wygrana z Azarenką do zera w tie-breaku nie jest żadną gwarancją końcowego sukcesu, ale dał, bo Radwańska trzymała piłkę w korcie, przedłużała wymiany i skutecznie prowokowała rywalkę do błędów.
Trzeba podziwiać Białorusinkę za to, że potrafiła odrzucić złe myśli po słabym początku, zaczęła wszystko od nowa i okazała się tenisistką bardziej godną awansu niż Polka.
– Oglądałem w napięciu cały mecz i smutno mi. Pierwszy set był jeszcze niezły, jeśli miałem o coś pretensję, to o drugi, który uciekł szybko jak galopujący mustang. Za szybko. To stara choroba Isi: jak czuje się troszkę niepewnie, gra piłki na pół kortu – mówi „Rz" Piotr Radwański.
– Są takie tenisistki, które z tego nie skorzystają, ale Azarenka lubi takie sytuacje, potrafi wtedy uderzać szybko, ostro i kończyć wymiany. Pasywna gra rywalki bardzo jej pasuje. W ostatnim secie moja córka podjęła walkę, miała szanse dogonić Azarenkę przy stanie 2:4 i 40-15. W sumie grała dobrze, bez wielkich wpadek, ale i bez wzlotów, a na tak silną tenisistkę dobrze to za mało – tłumaczy Radwański.
Polka zagrała w ćwierćfinale Wielkiego Szlema piąty raz, twierdza półfinał wciąż stoi niezdobyta. Pozostaje czekać na kolejne próby, które tenisistce z rocznika 1989 powinny zdarzyć się jeszcze nieraz.