Grali dwie godziny, jak na wielkoszlemowe normy – dość krótko. Na korcie nie było tego Łukasza Kubota, który w poniedziałek pokonał Sama Querreya i tańczył kankana. Był tenisista, któremu znużenie odebrało bojowość.
Niewiele trzeba było, by tego dnia pokonać Polaka: wystarczył dobry return, więcej kreatywności w wymianach i wiara w siebie. Obaj nie serwowali nadzwyczajnie, ale ta słabość więcej kosztowała Kubota. Nie mając wsparcia w skutecznym podaniu, nie znalazł innej drogi do zdobywania punktów.
Ukrainiec Siergiej Stachowski pierwszy raz wygrał z Kubotem i zmierzy się teraz z Tommym Robredo. Polak będzie nerwowo liczył rankingowe punkty: w zeszłym roku zdobył 180, w tym tylko 45, różnica oznacza spadek z 72. miejsca na koniec pierwszej setki albo nawet na początek drugiej. Może lepiej będzie w deblu.
W czwartek polscy kibice mieli w Melbourne Park taki wybór: iść na kort nr 2 obejrzeć mecz Agnieszki Radwańskiej z Petrą Martić lub na kort nr 11, gdzie o tej samej porze wyznaczono spotkanie Kubota i Oliviera Maracha z parą Johan Brunstrom i Stephen Huss, a następnie mecze Klaudii Jans i Alicji Rosolskiej oraz Mariusza Fyrstenberga i Marcina Matkowskiego.
Wydarzeniem dnia, a raczej australijskiej nocy było pięć setów Rogera Federera i Gillesa Simona. Przez dwa sety wyglądało na to, że Szwajcar szybko odrobi dniówkę i pójdzie spać.