W niedzielnym meczu było wszystko, co oferuje nowe pokolenie tenisowych mistrzyń. Z jednej strony moc uderzeń i sportowa bezkompromisowość, z drugiej chwiejność nastrojów i nagłe ubytki koncentracji. Dlatego pierwszy set rozpoczął się od prowadzenia Czeszki 5:0 i łez Białorusinki, a po pół godzinie był remis 5:5.
Trochę nieodgadnione były przyczyny tych wzlotów i upadków, można je tłumaczyć młodym wiekiem finalistek i napięciem towarzyszącym grze o wielkie pieniądze i sławę. Może dlatego wygrała ta, która nieco lepiej radziła sobie ze stresem, a nie tylko forhendami rywalki.
W drugim secie Azarenka jednak odzyskała dobry nastrój, jej łzy osuszyły zarówno udane własne akcje, jak i liczne pomyłki rywalki. Oczywiście nie było łatwo, nawet nieco rozkojarzona Kvitova to wciąż groźna przeciwniczka, ale straciła na kilkadziesiąt minut zdolność do wygrywania najważniejszych piłek.
Gdy trzeci set zaczął się od prowadzenia Petry 3:0, widzowie mogli zakładać, że szybkiego końca meczu nie będzie, ale tym razem Czeszka wytrzymała strach przed wygraną i zwyciężyła 6:3. Tenis Kvitovej był w tym finale jak czeska kuchnia – trochę ciężkostrawna, nie zawsze bogata, ale zwykle pożywna.
Wygląda na to, że Czeszka jest dobrą kandydatką na liderkę kobiecego tenisa, choć pewności, że nią będzie, na razie jeszcze nie ma. Pewne jest tylko, że Petra z miejscowości Fulnek dostała czek na 1,75 mln dolarów i 1500 punktów rankingowych. Od poniedziałku będzie drugą tenisistką świata, ubiegły rok kończyła jako 38. Dla Wiktorii Azarenki pozostał awans na trzecie miejsce plus nadzieja, że to dopiero początek długiej rywalizacji.