Na Li wygrała z Petrą Kvitovą 6:4, 6:2. Półtorej godziny walki, jak dobrze pokazuje wynik, więcej działo sięw pierwszym secie, gdy Czeszka umiała się zmobilizować i od stanu 0:3, doszła do remisu 4:4. W drugim walka nie była już tak zacięta, czeska mistrzyni z 2011 roku zapłaciła karę za liczne chwile rozkojarzenia i niepewny serwis.
Finalistka z Chin została doceniona za spokój, chłodną głowę i twardość od pierwszej do ostatniej piłki, zwłaszcza od pierwszej. – Myślę, że to jest mój problem w całym turnieju – zawsze dobrze zaczynam sety, a potem odprężam się za bardzo i pozwalam przeciwniczce wrócić do gry – mówiła.
Awans do finału oznaczał, że Chinka będzie po raz pierwszy w karierze, trzecią tenisistką świata w końcowym rankingu tego roku. Trochę przykro, ze kosztem Agnieszki Radwańskiej, ale trzeba oddać rankingową sprawiedliwość: zasłużyła, grała dobrze prawie cały rok, spięła sezon ładną klamrą – od styczniowego finału Australian Open do październikowego finału turnieju mistrzyń.
Chciała być tą trzecią w rankingu. – Teraz mogę powiedzieć, że to był mój cel, naprawdę jestem szczęśliwa, że zdążyłam prawie w ostatniej chwili – mówiła. Nie trzeba dodawać, że jest pierwszą Chinką tak wysoko i pierwszą Azjatką, co też zostanie podkreślone od Indii po Japonię. Poprzednio dzieliła to 4. miejsce z niezłomną Kimiko Date-Krumm.
Obecność Sereny Williams w finale nikogo nie dziwi, ale to, z jakim trudem wygrała półfinał z Jeleną Janković, już tak. Zaczęła się słaniać na nogach już w połowie pierwszego seta. Ze spodziewanej przez wielu miłej przechadzki do meczu o tytuł zrobił się dramatyczny mecz, w którym po dwóch setach można było mieć wątpliwości, kto wygra.