Do tej pory po porażkach pracę tracili trenerzy. W Korei, kiedy już wszyscy się pakowali, a zaprzyjaźniony wiceprezes PZPN dawał mi w odruchu serca słoik marynowanych prawdziwków, które mu zostały (przyjąłem z wdzięcznością – czy to jest korupcja?), kilka prominentnych osób ze związku brało mnie na bok i otaczając ramieniem, przedstawiało swoje wizje. W zależności od opcji – z dotychczasowym trenerem Jerzym Engelem lub bez niego. O ile mi wiadomo, zwolennicy Engela postarali się, żeby na Okęciu zebrała się grupa kibiców i spontanicznie dziękowała trenerowi, chociaż nie bardzo było za co. A kiedy już wszyscy nieco ochłonęli, wiceprezes Zbigniew Boniek sam siebie zrobił trenerem.

Co z tego wyniknęło, mniej więcej pamiętamy, a ja nie będę przypominał przez szacunek, jakim darzę Bońka za to, co zrobił jako piłkarz. Mało tego, na ogół podzielam poglądy Zbyszka, różnimy się tylko w kwestii jego kariery trenerskiej.

Na mundialu w Niemczech nikt mi grzybków nie dawał, ponieważ do hotelu zajmowanego przez piłkarzy nawet ostatniego dnia dziennikarzy nie wpuszczono. Jechaliśmy więc jak psy gończe za ich autokarem z napisem “Polacy – silni i niebezpieczni”, czy coś w tym stylu, aż do lotniska w Hanowerze, gdzie musieli już nam poświęcić kilka chwil. Paweł Janas na żadne z pytań nie odpowiedział do dziś. A nim się dla nas mundial skończył na dobre, zamknęli “Fryzjera”, dając sygnał, że sielanka w polskim futbolu też się skończyła.

Teraz Leo Beenhakker oznajmił, że jest gotów podać się do dymisji, i nie speszył się nawet, kiedy Jacek Kurowski z TVP zwrócił uwagę, że nikt go o to nie pytał. Wiadomo skądinąd, że jest parę osób, które chętnie by miejsce Beenhakkera zajęły, i nawet wiemy, jakie siły za nimi stoją. Był podobno taki pomysł, żeby zrobić spotkanie integracyjne z dziennikarzami, ale po awansie do drugiej rundy, czyli od początku nierealny.

Skończyło się więc na tym, że nasze kontakty z piłkarzami ograniczały się do rozmów przez barierki w tzw. mixed zonach, co przypominało widzenie w areszcie na Białołęce. Byliśmy sobie obcy, nic więc dziwnego, że nie tęsknimy przesadnie za tymi, którzy już wyjechali. Nie będziemy też odprowadzać ekipy z Bad Waltersdorf na lotnisko w Grazu. Odbędzie tę drogę w pustawym autokarze, na którym widnieje napis: “Bo liczy się sport i dobra zabawa”.