Miała być druga „Sommermärchen”, ale zamiast powtórki letniej bajki z mundialu 2006 jest „Rumpelmärchen”, opowieść o toczeniu się z łoskotem do celu. Awans z grupy, którą sami Niemcy uważali za najsłabszą w turnieju, zapewnił dopiero strzał Michaela Ballacka w meczu z Austrią.
Drużyna gra apatycznie, ociężale, Mario Gomez nie potrafi strzelić do pustej bramki. Torsten Frings ma pęknięte żebro i dopiero dziś się okaże, czy będzie mógł zagrać, Lukasa Podolskiego boli łydka, trener Joachim Löw wczoraj został zawieszony przez UEFA na jeden mecz po kłótniach z sędziami w Wiedniu. Nikt teraz nie wspomina, że celem było mistrzostwo Europy, sam awans do półfinału będzie sukcesem w sytuacji, gdy po drodze trzeba pokonać Portugalczyków.
Jeśli jest coś, co daje Niemcom nadzieję na zwycięstwo, to przewrotnie właśnie styl zwycięstwa nad Austrią. Do poniedziałku nie byli pewni, czy „drużyna z laptopa”, jak nazywają zespół Löwa, potrafi w ogóle wygrywać po niemiecku: dając z siebie tak niewiele. Trener obiecywał przecież, jak jego poprzednik Jürgen Klinsmann, że Niemcy mają się teraz kojarzyć inaczej. Atakować, cieszyć oko, strzelać dużo bramek. Tak było do tego turnieju, ale po meczu z Polską stało się coś złego.
Löw szuka sposobu na przebudzenie drużyny i nawet jeśli kontuzjowani zdążą się wyleczyć (Frings ma mniejsze szanse, może go zastąpić Thomas Hitzlsperger), będzie przynajmniej jedna zmiana. Mario Gomez ma usiąść na ławce, do składu wróci Bastian Schweinsteiger, a Podolski z pomocy przejdzie do ataku.
Portugalczycy są w zupełnie innych nastrojach. Po mękach w eliminacjach byli przygotowani na kłopoty, ale turniej zaczęli świetnie. Awansowali po dwóch meczach, przeciwko Szwajcarii mogli wystawić rezerwowych. Cristiano Ronaldo miał wielki mecz z Czechami, Deco wraca do dawnej formy, środkowi obrońcy są niezawodni. Tylko bramkarz Ricardo broni niepewnie, ale akurat pod tym względem Niemcy nie czują się dużo silniejsi.