Brakowało przyczepności tylnej osi, samochód bardzo się ślizgał. Niestabilność przy hamowaniu, brak trakcji na wyjściach z zakrętów. Czasami bałem się szybko jechać niektóre zakręty, bo na wyboistych i długich łukach samochód zachowywał się bardzo nieprzewidywalnie. Nie spodziewałem się takich problemów, myślałem raczej, że będziemy się zmagać z grainingiem (tzw. ziarnienie opon, powstaje przy niedostatecznej przyczepności zwłaszcza przedniej osi – przyp. m.s.), dlatego podczas pierwszej wizyty w boksie nie zmieniliśmy przednich opon. Tymczasem samochód ślizgał się jak po szutrze. Na pierwszym okrążeniu w piątek, kiedy tor był jeszcze bardzo śliski, miałem lepszą przyczepność. Nie wiem, skąd się to bierze – wiadomo, że warunki na torze i temperatura ulegają zmianie, ale nie powinno to aż tak bardzo wpływać na przyczepność. Były chwile, kiedy zastanawiałem się, co ja tu jeszcze robię. Nigdy w całej karierze nie jechałem tak źle prowadzącym się bolidem. To było 70 okrążeń prawdziwej męczarni.
W kwalifikacjach poszło jednak dobrze, był pan czwarty…
Myślę, że kwalifikacje można nazwać małym cudem. Niestety, wyścig ma 70 okrążeń i nie dało się już jechać tak jak podczas czasówki. Przez pierwszych parę okrążeń było jeszcze dobrze, ale potem opony zaczęły tracić przyczepność.
Teraz wakacyjna przerwa, a potem czas na Walencję, nowy uliczny tor w kalendarzu. Czego się możemy spodziewać?
Na torach ulicznych zawsze mi szło bardzo dobrze, właśnie na takich obiektach uzyskiwałem najlepsze wyniki w karierze. Tak było i w tym roku, w Monako czy Kanadzie – choć nie bez pomocy szczęścia. Będziemy walczyć, na takim torze bardzo ważne jest dobre prowadzenie się bolidu, więc mam nadzieję, że problemy z Węgier się nie powtórzą.