Zamiast trzech finiszowych rund w centrum miasta kolarze pokonali dwie i nagle się zatrzymali. Nie było kogo dekorować na podium. Publiczność, licznie zgromadzona przy mecie na Krakowskim Przedmieściu, rozeszła się zdezorientowana i rozczarowana.
Od rana znów było zimno, a w dodatku padał deszcz. W Bielsku Podlaskim kolarze szli podpisywać listę startową z parasolami w rękach. Znów uciekała trójka, znów był w niej mistrz Polski Marcin Sapa i znów zbierał punkty na lotnych premiach.
Zarobił ich tyle, że awansował na pierwsze miejsce w klasyfikacji aktywnych. Wszystko na nic w efekcie strajku peletonu, który w końcówce skrócił sobie etap o 10 km, mimo że wcześniej organizatorzy przesunęli ostry start o 40 km bliżej mety, właśnie ze względu na pogodę.
– Było bardzo ślisko i niebezpiecznie, szczególnie na pasach wymalowanych na jezdni – mówił Marek Rutkiewicz z reprezentacji Polski. – Prawie w każdym mieście leżał jakiś kolarz. Z tego co wiem, Fabian Cancellara negocjował chyba z panem Czesławem Langiem, żeby odwołać rundy na mecie albo zmierzyć czas na pierwszej rundzie i niech się potem ścigają sprinterzy – ci, którzy chcą. Negocjacje skończyły się na tym, że musieliśmy koniecznie jechać. Kolarze z grup Pro Tour postanowili, że nie będą ryzykować zdrowia, kraks i na drugiej rundzie postanowili się zatrzymać. Chcieli to zrobić już na pierwszej, ale jeden niepoinformowany zawodnik skoczył do ataku. Musieli go dogonić i stanęli dopiero przy drugim przejeździe przez metę.
– Sędziowie w końcówce podejmowali sprzeczne decyzje. Raz mówili, że anulują rundy, potem się z tego wycofywali, więc liderzy ekip wzięli sprawy w swoje ręce. Takie sytuacje zdarzają się w wyścigach, gdy kolarze myślą o swoim zdrowiu. Spektakl, kibice na pewno się liczą, ale bezpieczeństwo aktorów także – powiedział „Rz” Sylwester Szmyd z Lampre.