Część czytelników doda kilka innych nazwisk powszechnie znanych - od Michela Platiniego począwszy, po Ronaldinho. Inni powiedzą, że u nich w miasteczku też byli tacy artyści wymiaru A-klasowego, co ja skwapliwie potwierdzę, pamiętając jak w Falenicy, pół wieku temu, siatki dziurawił pan Karwosiecki.
Rzuty wolne w dzisiejszym rozumieniu - z nietypowym uderzeniem różnymi częściami stopy, rotacją i lotem piłki wbrew prawom fizyki - wymyślili Brazylijczycy, którym mało było rajdów z piłką u nogi przez pół boiska. Kiedy na Wembley mistrz świata Didi kopnął piłkę tak, że najpierw leciała w trybuny, a potem spadła nagle do siatki za plecami zdezorientowanego bramkarza, mówiono, że Brazylijczyk pokazał „spadający liść”. Usiłowano to w Europie powtarzać, ale kończyło się na szukaniu piłki za boiskiem lub tłuczeniu szyb.
Kilka lat później inny mistrz Roberto Rivelino tak kopał piłkę lewą nogą, że omijała mur i kończyła lot w siatce, o czym bramkarz dowiadywał się za późno. Kiedy Brazylia w roku 1968 grała z Polską na Stadionie Dziesięciolecia, wbiła nam sześć goli, a bardzo dobry bramkarz Hubert Kostka nie był w stanie utrzymać piłki w rękach. Brazylijczycy tak ją podkręcali przy strzałach, że parzyła jeszcze w rękach bramkarza.
Ale w tym meczu grał już Kazimierz Deyna - cudowne dziecko futbolówki, z którą się podobno urodził. Patrzył jak to robią Brazylijczycy i stał się ich najbardziej pojętnym uczniem w Europie. Kiedy w meczu ligowym z Pogonią sędzia nie uznał mu gola z wolnego, Deyna powtórzył strzał, uderzając piłkę zupełnie inaczej. I znowu trafił.
Kiedyś na treningu poprosiłem go o korepetycje. Najpierw pokaż jak to robisz - powiedział, a ja z 16 metrów strzeliłem nawet gola, chociaż w bramce stał bramkarz Legii Piotr Mowlik. Bez sensu - powiedział Kazio. - Ty piłkę popychasz, a nie uderzasz. I nie w tę łatkę na wierzchu, tylko w tę, której nie widać, bo jest przy ziemi. I nie pasówką, tylko zewnętrzną stroną dużego palca. Chyba że chcesz zakręcić w drugą stronę.