Dlaczego wielcy mistrzowie wracają? Niekiedy z nudów, jak choćby koszykarz Michael Jordan, znacznie częściej z braku pieniędzy, jak bokser Joe Louis, który z honorarium za swoją ostatnią walkę (przegraną), wynoszącego 102 tys. 840 dolarów, aż 97 tys. musiał wydać na spłacenie podatkowych długów. Zostało mu ponad 5 tys., co w 1950 roku wciąż było sumą nie do pogardzenia.
Swoją drogą, dlaczego nikt jeszcze nie uhonorował urzędów skarbowych za permanentne uatrakcyjnianie sportu? Szwedzcy poborcy podatkowi zmusili na przykład w 1991 roku do powrotu Bjoerna Borga, który jednak za dobrze na tym nie wyszedł, bo grając drewnianą rakietą, uległ sromotnie hiszpańskiemu średniakowi Jordiemu Arrese. Mike Tyson też swoje ostatnie walki toczył tak naprawdę w barwach fiskusa. Nie doszłoby do niechlubnej ucieczki Andrzeja Gołoty z ringu w Detroit, gdyby system podatkowy w USA był bardziej przyjazny obywatelom, a zwłaszcza Tysonowi.
Po diabła jednak wraca Armstrong? Z tego, co wiem, podatki ma opłacone. Wprawdzie miliony dolarów na koncie mnożą się z powodu kryzysu nieco wolniej, ale daj Boże takie nieszczęście każdemu. On sam jako przyczynę podaje chęć promowania walki z rakiem, co brzmi bardzo szlachetnie, tylko czy człowiek mający dostęp do tak wielkich pieniędzy (od sponsorów) musi w tym szczytnym celu wsiadać w wieku 38 lat na rower i ścigać się z zawodowcami?
Armstrong niewiele mówi o motywacji czysto sportowej, a przecież w tej kwestii miałby co nieco do udowodnienia. Nigdy bowiem nie wygrał Giro d’Italia i Vuelty. Zrozumiałbym więc, gdyby stwierdził, że wraca, bo chce te rachunki wyrównać. Ale on powiada, że ma zamiar pomóc koledze z grupy Astana, Hiszpanowi Alberto Contadorowi, w odniesieniu zwycięstwa w Tour de France. Cel niezbyt wygórowany jak na wielkiego mistrza. No więc może powodem jest lans, czyli skłonność do publicznego pokazywania się z jak najlepszej strony?
Tego nie wiedzą nawet sami Amerykanie, a mówiąc ściślej, mniej to ich interesuje. Dla nich bowiem ważniejsze od przyczyn są skutki niespodziewanego powrotu Armstronga. Uważają, że Lance wiele ryzykuje, wybierając się do Europy, która mu zazdrości siedmiu zwycięstw w Tour de France i która go za to serdecznie nienawidzi. Amerykanie obawiają się ze strony podstępnych Europejczyków prowokacji, czyli ukartowanej afery dopingowej, która ma zburzyć mit wielkiego sportowca.