Najpierw trzy mistrzowskie pasy w Porsche-Arena w Stuttgarcie straciła Niemka Ina Menzer, później jej rodak, Firat Arslan, były mistrz świata został zniesiony z ringu nie mogąc z niego zejść o własnych siłach.

30-letnia Menzer to jedna z gwiazd niemieckiego sportu. Kiedy wychodziła do walki z dwa lata starszą Kanadyjką Jeannine Garside była niepokonana mając na koncie 26 zwycięstw, w tym 10 przed czasem. Pochodząca z Kazachstanu mistrzyni świata organizacji WIBF, WBC i WBO w wadze piórkowej była w tym starciu zdecydowaną faworytką, zastanawiano się tylko jak i kiedy rozprawi się ze znacznie mniej utytułowaną rywalką. Ale już od połowy tego dziesięciorundowego pojedynku było wiadomo, że Menzer ma problem. Straciła pewność siebie, spokój i z rundy na rundę oddalały się od niej mistrzowskie pasy. Kiedy je w końcu straciła przegrywając zdecydowanie na punkty długo nie docierało do niej, że to prawda, a nie koszmarny sen. A trzymający ją w ramionach Klaus Peter Kohl, szef grupy Universum, ten sam, który przed laty cieszył się wraz z Dariuszem Michalczewskim ze zwycięstw „Tygrysa" nie przypuszczał, że czeka go kolejny cios, porażka Arslana, który wrócił na ring po dwuletniej przerwie.

Powroty w wieku 40 lat są jednak ryzykowne. Firat Arslan, Niemiec tureckiego pochodzenia, mistrzem świata organizacji WBA w kategorii junior ciężkiej został w 2007 roku zabierając ten pas 43-letniemu wtedy Amerykaninowi Virgilowi Hillowi. Rok później stracił go w starciu z Panamczykiem Guillermo Jonesem przegrywając przed czasem z powodu kontuzji. Kiedy już zdecydował się na powrót sądził, że upora się z sześć lat młodszym Francuzem Steve'm Hereliusem, zdobędzie pas interim (tymczasowy) organizacji WBA i w niedalekiej przyszłości dostanie szansę rewanżu z Jonesem. Ale Herelius mający na koncie tylko jedną porażkę (19 zwycięstw i remis) z Albertem Sosnowskim w wadze ciężkiej, widać też miał podobne plany, bo nie zamierzał godzić się z porażką. Walka toczyła się w wysokim tempie i była wyrównana do przedostatniej, 11 rundy w której Arslan nagle osłabł i od tej chwili do gongu kończącego to starcie każdy cios Hereliusa dochodził celu. Skrajnie wyczerpany Niemiec bez pomocy sędziego ringowego nie trafiłby do własnego narożnika więc decyzja w tej sytuacji mogła być tylko jedna. Arslan został poddany, a później zniesiony na noszach z ringu, natomiast Herelius jest teraz tymczasowym mistrzem świata organizacji WBA.

W Porsche-Arena walczyło dwóch Polaków, najpierw skazywany na porażkę przez nokaut mało znany Łukasz Rusiecki (kategoria junior ciężka) , później piąty zawodnik w rankingu WBO w wadze lekkiej, Maciej Zegan. Ten pierwszy nie przestraszył się mistrza olimpijskiego z Pekinu (2008) i wicemistrza świata z Chicago (2007) Rosjanina Rachima Czakijewa, który poprzednie swoje pięć zawodowych walk wygrał przed czasem i przez sześć rund dzielnie stawiał mu czoła, ale wygrać nie mógł, bo jest słabszy. Zegan, kiedyś już prawie zawodowy mistrz świata pokonał na punkty starego znajomego z amatorskich ringów Araika Szabazjana, Ormianina z czeskim paszportem, ale z taką formą nie ma szans na pas prestiżowej organizacji.

Tym razem bokserski wieczór w Stuttgarcie upłynął jednak pod znakiem futbolu. Wygrana Niemców z Argentyną w RPA usunęła w cień wszystkie, nawet te najmocniejsze ciosy w Porsche-Arena. No cóż, taka jest potęga piłki.