Mecz dwóch drużyn, uważanych po wakacyjnych zakupach piłkarzy za głównych faworytów rozgrywek, miał nieoczekiwany przebieg. W pierwszej połowie kibice zastanawiali się, kto (zwłaszcza w Legii) wydał lekką ręką około dwóch i pół miliona euro na zawodników, którzy niczym się nie wyróżniają. W drugiej stres kibiców Legii, jej piłkarzy i trenerów jeszcze się pogłębił, bo z każdą kolejną bramką Polonii legioniści, zamiast brać się do odrabiania strat, chowali się głębiej do mysiej dziury. Czegoś takiego trudno się było spodziewać.

Rozeźlony kibic Legii z kręgów prasowych powiedział, że to i tak postęp, bo w meczu z Arsenalem legioniści stracili sześć bramek, a na Konwiktorskiej tylko trzy. I że z taką linią defensywy można zapomnieć o zwycięstwach, bo obrońcy zawsze więcej stracą, niż ich koledzy z przodu zdobędą.

Nie odważyłbym się po jednym meczu ligowym, nawet najbardziej nieudanym, odbierać Legii szans, jakie dawało się jej kilkanaście dni wcześniej. Ale po prawdzie też byłem zaskoczony jej niemocą. Myślałem, że w klubie wiedzą, na kogo wydają pieniądze, i po czterech sparingach z ligowcami francuskimi, a potem z Arsenalem, można ustawić drużynę tak, żeby nie dała sobie wbić trzech bramek w pół godziny. A jeśli już, to że sama też gola strzeli. A tu nic.

To jeszcze nie jest powód do bicia na alarm, może tylko test na cierpliwość. Jest piękny stadion, na Łazienkowską wraca doping, a tu sezon trzeba zaczynać z ostatniego miejsca. Do dzisiejszego, zaległego spotkania z Cracovią drużyna będzie wychodziła na miękkich nogach i jeśli nie wygra, to zrobi się niemiło.

Polonia po dwóch zwycięstwach jest liderem, czyli zajmuje pozycję, jakiej od niej oczekiwano. Położenie obydwu stołecznych drużyn pokazuje, jak zmieniła się liga. Legia długo liczyła się w walce o mistrzostwo, a Polonia broniła się przed spadkiem. Poważny problem ma też Lech. Mistrz Polski rozpoczął sezon wcześniej niż inni, a mimo to nie może złapać właściwego rytmu, więc na czwartkowy mecz o Ligę Europejską z Dnipro Dniepropietrowsk będzie jechał w kiepskich nastrojach. Po remisie z Widzewem Lech zremisował w Poznaniu z Arką. Trener zespołu z Gdyni Dariusz Pasieka, absolwent szkoły trenerskiej w Kolonii, nie miał na zakupy piłkarzy tylu pieniędzy co Legia, Polonia, Lech i Wisła, więc wziął za darmo takich, którzy zwrócili jego uwagę i chciało im się przyjechać do egzotycznej polskiej ligi. Holendra z Tillburga, Kongijczyka z Liechtensteinu, Chorwata z Ukrainy. W porównaniu z gwiazdami Lecha to są piłkarze anonimowi. I tacy wywieźli ze stadionu mistrza Polski jeden punkt.