O tym, że minimalne stężenie clenbuterolu może wskazywać raczej na przetoczenie własnej krwi niż zjedzenie zanieczyszczonego mięsa, mówił niedługo po ujawnieniu afery Rasmus Damsgaard, jeden z najlepszych specjalistów od dopingu.
Były szef programu antydopingowego grupy SaxoBank, do której właśnie przeszedł Contador (z Astany), tłumaczył, że Hiszpan był badany podczas przerwy w Tourze, a to najlepszy moment na autotransfuzję – doping niemal doskonały, bo można go wytropić tylko po poszlakach. Być może Contador stracił czujność, przetaczając sobie krew z tego okresu przygotowań, gdy brał clenbuterol. Sportowiec, który ma choć śladowe pojęcie o wykrywaniu dopingu, jeśli już sięga po clenbuterol, to nigdy podczas startów.
Sugestię Damsgaarda mogą potwierdzać informacje, do których dotarła telewizja ARD, a za nią dziennik „L’Equipe”: laboratorium w Kolonii, badając próbkę pobraną od Contadora, znalazło też ślady sztucznego tworzywa, być może z torebki, z której przetacza się krew.
Wszyscy komentatorzy są przekonani, że to dopiero początek afery, że zaczął się najdłuższy serial kryminalny kolarstwa. Alibi Contadora – clenbuterolem zatruty był wołowy stek kupiony po hiszpańskiej stronie Pirenejów, a usmażony po francuskiej przez kucharza Astany – słabnie. Hiszpańska wołowina to nie chińskie kurczaki faszerowane dozwolonym w tym kraju clenbuterolem. W Hiszpanii nie znaleziono tej substancji w mięsie od 11 lat.
Jeśli podejrzenia się potwierdzą, Contador może być zdyskwalifikowany na dwa lata. Zapowiada, że dla udowodnienia niewinności może sobie nawet dać obciąć obie ręce. Prowadzący jego sprawę czekają chyba na inne argumenty.