Można zatem śmiało stwierdzić, że jesteśmy mistrzami świata w interpunkcji, starannie oddzielamy zdania podrzędne od nadrzędnych, nawet o tym nie wiedząc. Tak jak molierowski pan Jourdain, który nie miał pojęcia, że mówi prozą.
Sportowcy położyli spore zasługi w propagowaniu interpunkcji, co po raz pierwszy uświadomiłem sobie w czasach wczesnej młodości w trakcie meczu piłkarskiego o mistrzostwo klasy C rozgrywanego nad Jeziorkiem Czerniakowskim. Stojąc bardzo blisko boiska, mogłem się na własne uszy przekonać, że w każdym piłkarskim dialogu przecinki zawsze znajdowały się w odpowiednim miejscu.
Przez kilkadziesiąt lat swoich bliskich związków ze sportem nasłuchałem się tych dobrze skonstruowanych dialogów co niemiara. A i teraz, gdy oglądam krajową piłkę nożną czy siatkówkę w telewizji, potrafię z ruchu warg zawodników, a czasami i zawodniczek, odczytać te same znaki przestankowe. Czy w takiej sytuacji można sobie wyobrazić polski sport bez owego popularnego słowa na literę „k”?
Ku mojemu zaskoczeniu to piekielnie trudne dla wyobraźni wyzwanie podjęło niedawno polskie środowisko rugby, ogłaszając akcję „Stop chamstwu”. Za użycie przecinka podczas meczu sędzia może podyktować rzut karny czy też wyrzucić zwolennika interpunkcji z boiska. Na wieść o pomyśle ogarnął mnie śmiech (tak jak wtedy, gdy swego czasu próbowano wymusić na piłkarzach używanie chusteczek do nosa), ale po chwili pomyślałem – dlaczego nie? Skoro nie reagują na plugawienie języka politycy i artyści, skoro cicho siedzą naukowcy i dziennikarze, więc to wspaniale, że zareagowali rugbyści.
Zamiast puenty – anegdota. Moja znajoma, krucha i bardzo urodziwa kobieta, spędzała kiedyś wakacje we Francji nad Atlantykiem. Pewnego dnia do pensjonatu, w którym mieszkała, zawitali rugbyści. Zachowywali się skandalicznie.