Autorzy (Michał Pol i Dariusz Wołowski) lecą barwnymi przykładami, cytując przy tym najsłynniejszych naszych graczy: Zbigniewa Bońka, Stanisława Terleckiego i Andrzeja Iwana.
Z tego, co mówią dawne gwiazdy, wynika, że w polskim futbolu zawsze się piło. I to jest właściwie główna myśl tego tekstu. Czytelnik po lekturze ma prawo zadać sobie pytanie, co takiego złego robią współczesne asy z Arturem Borucem na czele, skoro w szyję dawał już przed wojną Ernest Wilimowski, a po wojnie – Ernest Pohl i Józef Młynarczyk.
Anegdotyczne podejście do nadużywania alkoholu przez sportowców jest tak naprawdę apoteozą picia. W sympatycznych historyjkach piłkarze jawią się jako dzielni młodzi ludzie, którzy, tak jak Mirosław Okoński, po spędzonej przy butelce nocy wychodzą na boisko i strzelają dwa gole. Niech ktoś teraz przekona juniorów szykujących się do piłkarskiej kariery, że wódka szkodzi.
Pol i Wołowski nie potępiają współczesnych polskich piłkarzy za to, że piją. Mają im za złe, że nie odnoszą sukcesów. „Kiedyś pili i grali, teraz zostało tylko picie” – piszą na samym wstępie. Wniosek jest oczywisty: dobry piłkarz może sobie spokojnie golnąć. I na potwierdzenie autorzy „Wprost” cytują jednego z lepszych fachowców w tej dziedzinie Wojciecha Kowalczyka. „Dobry piłkarz się nie boi, bo jest pewny swoich umiejętności. Im lepszy klub, tym piłkarze więcej piją”. Ta złota myśl byłego gracza Legii i Betisu Sewilla pozostawiona została bez komentarza.
Zamiast dezaprobaty dla tego rodzaju zachowań jest w tekście zadziwiająca sugestia: by pić, trzeba intensywniej trenować. Tu autorzy podpierają się słowami sportowego fizjologa, profesora Jana Chmury, który powiada, że dobrze wytrenowani piłkarze z zachodnich klubów dysponują takim potencjałem, że mają co trwonić podczas nocnych balang. Natomiast naszym ów potencjał po każdym pijaństwie spada niemal do zera.