"To ja stworzyłem z matematykiem oraz informatykiem koncepcję rozwoju polskiej piłki nożnej" – powiedział. Chodzi oczywiście o wspaniałe lata 70., kiedy to nasi wygrywali z Argentyną, Włochami i Brazylią.
Dawni zawodnicy Kazimierza Górskiego uznali, że podważane są zasługi legendarnego trenera i dali Gmochowi odpór w liście do redakcji. Raczej niesłusznie, bo Gmoch wcale nie deprecjonuje wkładu pana Kazimierza, tylko wspomina o swoim. I tu rodzi się pytanie, czy ów wkład jest rzeczywiście tak duży, jak go widzi były stoper Legii i selekcjoner.
Pamiętam doskonale tamte czasy i jestem przekonany, że Gmoch ostro fantazjuje. Jako szef tzw. banku informacji u Górskiego na pewno miał udział w mundialowych osiągnięciach. Na szczęście musiał się hamować w informatycznych zapędach, bo rządził pan Kazimierz. Później, gdy sam został trenerem kadry, ta jego dążność do odkrycia matematycznego wzoru na sukces poniosła porażkę. Jego zespół wypadł poniżej oczekiwań podczas mundialu w Argentynie.
Z jedynego bezpośredniego kontaktu, jaki miałem wtedy z Gmochem, zapamiętałem go jako człowieka czułego na własnym punkcie. Nawet w niewinnych pytaniach widział atak na siebie. Wściekał się, dawał do zrozumienia, że wszyscy są głupcami i nie potrafią pojąć jego pomysłów. Potem wyjechał do Grecji, gdzie odniósł niepodważalne sukcesy. Gdy wrócił do kraju i zaczął pojawiać się w telewizji, nie poznałem go. Zobaczyłem sympatycznego starszego pana, który dowcipnie komentuje wydarzenia na boisku. Wywiad w "Przeglądzie" pokazuje jednak, że sporo w nim zostało z chorobliwie ambitnego faceta sprzed ponad 30 lat.